Mimo to żadna z pań nie była w stanie jej zagrozić. Mark Hlawaty, od lat sparingpartner obu sióstr Williams, powiedział, że młodsza trafia teraz w piłkę mocniej niż kiedykolwiek, więc po tym, co odczuł na swojej rakiecie, nie dziwią go kłopoty przeciwniczek.

[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/02/01/karol-stopa-stare-wraca-nowe-kuleje/] skomentuj na blogu[/link][/b][/wyimek]

Trzy powroty miały zdominować kobiece pojedynki. Tymczasem Maria Szarapowa i Kim Clijsters zawiodły, a Justine Henin zabrakło przynajmniej dwóch turniejów, by móc dorównać rodaczce, która we wrześniu wygrała US Open. Szanse, by Rosjanka znów była tak mocna jak kiedyś, maleją z dnia na dzień. Aż dziw, że nie dostrzegają tego sponsorzy podpisujący z nią siedmiocyfrowe kontrakty. Belgijki chcą grać rzadko i tylko w dużych turniejach albo w pokazówkach. Przypuszczalnie obie zobaczymy dopiero w połowie marca w Indian Wells. Wobec koszmarnej kontuzji Rosjanki Dinary Safiny, której grozi nawet przedwczesne zakończenie kariery, marnej formy Dunki Caroline Wozniacki czy dziwnych kłopotów Serbek Any Ivanović i Jeleny Janković nie bardzo widać, komu mistrzyni pierwszego w 2010 r. turnieju wielkoszlemowego miałaby oddać fotel liderki.

W męskim finale, ale i wcześniej w meczu z Francuzem Jo-Wilfriedem Tsongą oraz fragmentami z Rosjaninem Nikołajem Dawydienką zobaczyliśmy natchnionego geniusza gry ofensywnej. Roger Federer biegał po wolnym australijskim korcie z lekkością i wdziękiem młodzieniaszka, zdobywał punkty z łatwością arcymistrza, imponował dowcipem w wywiadach, a na koniec zakpił z uczonych prognoz fachowców i upokorzył specjalistę od zawiłych taktycznych kombinacji. Andy Murray, który miał spełnić 74-letnie oczekiwania brytyjskiego imperium na wielkoszlemowy tytuł, podczas ceremonii nagradzania triumfatorów zalał się łzami i nie były to łzy radości. Gdy z powodu kontuzji, kłopotów zdrowotnych albo słabej formy przestali się liczyć Rafael Nadal, Juan Martin Del Potro i Novak Djoković, okazało się, że za plecami Szwajcara jest pustka. Jednoczesne wygrane liderów obu rankingów po raz ostatni miały miejsce w Melbourne 16 lat temu, gdy triumfowali Steffi Graf i Pete Sampras. W innych wielkich szlemach takie sytuacje też były dotychczas wyjątkowe.

Nowe, owszem, idzie przez światowe korty, ale wolno i co chwila kulejąc. Na razie wciąż rządzi stare i nie jest to powód do zmartwień. Ten tenis robi wrażenie.