Nazywam się Jacek Kontrolny

Łowców dopingu jest w Polsce około 40. Za budżetową pensję jeżdżą po kraju i zbierają od sportowców pojemniki z moczem, próbki A i B. To oni, pierwsza linia walki z niedozwolonym wspomaganiem

Publikacja: 05.03.2010 00:09

Nazywam się Jacek Kontrolny

Foto: AP

Podstawowe kryterium zatrudnienia to dyspozycyjność. Jadą zawsze tam, gdzie każe Komisja do Zwalczania Dopingu w Polsce, i muszą brać pod uwagę, że termin powrotu do domu może się przesunąć, bo pęcherze nie zawsze słuchają sportowców.

W sprawie ich wykształcenia nie zgłasza się przesadnych wymagań, komisji bardziej zależy na odpowiednich cechach charakteru: umiejętności budzenia zaufania, tworzenia dobrych relacji z kontrolowaną osobą i kulturze osobistej. Tak się składa, że większość ma jednak dyplomy ukończenia AWF lub Akademii Medycznej. To zwykle byli sportowcy, już po wyczynowym etapie kariery, jest także spora grupa lekarzy – to podstawowe środowisko. Parytet nie jest potrzebny. Jak w sporcie, tak w kontroli jest mniej więcej tyle samo kobiet, co mężczyzn.

W oficjalnej nomenklaturze to oficerowie antydopingowi. Rdzeń stanowi 35 osób współpracujących z komisją na stałe. Pozostali to aplikanci, bo fluktuacja kadr, choć niewielka, jednak jest. Komisja do Zwalczania Dopingu miała dla nich w 2009 roku 407 wyjazdów służbowych, w czasie których pobrali dokładnie 2644 podwojone próbki moczu – 1383 podczas zawodów oraz 1261 poza miejscem rywalizacji.

Ktoś powie, że mało, bo w samym Vancouver od 4 lutego do finału igrzysk zaplanowano 2300 testów moczu i krwi, ale w Polsce na więcej nas nie stać. Nas, bo kontrolerzy jeżdżą za nasze. Komisja do Zwalczania Dopingu w Polsce jest jednostką budżetową, jej prace w całości finansuje Ministerstwo Sportu i Turystyki. W 2009 roku dostała 4 mln bez paru złotych, w tym roku jest o 10 procent mniej, ok. 3,6 mln. Komisja ma stałe filie w stolicy i w Poznaniu, przygotowuje ośrodek w Gdańsku, tworzy nowy w Krakowie.

Dyrektor biura komisji Michał Rynkowski potwierdza, że pieniędzy ma względnie mało, że na same kontrole idzie aż 73 procent budżetu, ale droższa od delegacji jest zawarta w tych procentach analiza laboratoryjna próbek.

Organizacją najszerzej koordynującą ściganie dopingu jest Światowa Agencja Antydopingowa (WADA), formalnie rzecz biorąc – prywatna fundacja utworzona w 1999 roku z inicjatywy MKOl. Z pomysłami WADA bywają kłopoty, zwłaszcza wtedy, gdy agencja postuluje nowe rozwiązania prawne, nie wszystkie rządy chcą zmieniać ustawy wedle zewnętrznych wskazówek. WADA doprowadziła jednak do opracowania Światowego Kodeksu Antydopingowego przyjętego w 2006 roku przez narodowe komitety olimpijskie, stworzyła sieć akredytowanych laboratoriów i zespoły kontrolne, ma realną władzę, której sportowi oszuści zaczynają się bać, choćby dlatego, że próbki z igrzysk są teraz przechowywane przez osiem lat, co daje czas na opracowanie nowych metod tropienia.

WADA oprócz ustalania najważniejszych zasad walki z dopingiem zajmuje się przede wszystkim kontrolą szczytów sportowego wyczynu, pozostawiając dużą część pracy międzynarodowym federacjom sportowym oraz narodowym organizacjom antydopingowym. Antydoping w Polsce reguluje ustawa o sporcie kwalifikowanym, ostatnia wersja z 2005 roku potwierdza istnienie Komisji do Zwalczania Dopingu, z czteroletnią kadencją i budżetem jak wyżej. Komisja kieruje się światowym kodeksem antydopingowym i ustawą, ma także do dyspozycji ustalenia konwencji antydopingowych Rady Europy i UNESCO.

Najbardziej konkretna współpraca kierowanej przez prof. dr. hab. Jerzego Smorawińskiego (rektora AWF w Poznaniu) komisji z WADA sprowadza się dziś do udziału w programach edukacyjnych agencji oraz przygotowań do wdrożenia projektu ADAMS, czyli stałego monitorowania miejsca i czasu pobytu sportowców. W 2010 roku system ma być testowany w kraju na potrzeby komisji, potem przyjdzie czas na otworzenie go dla zawodników i dołączenie do świata.

[srodtytul]Zawsze w zespole[/srodtytul]

Polscy oficerowie antydopingowi na razie nie mają ADAMS i podobnych narzędzi, więc teoretycznie może się zdarzyć, że gdy przyjadą do zawodnika i staną w kolejce za kontraktowym kontrolerem WADA (w Polsce jest ich bodaj dwóch) lub osobą wysłaną z federacji międzynarodowej, to muszą zrezygnować. W praktyce nie jest tak źle, bo częściej się zdarza, że WADA lub federacja prosi o zbadanie wybranego sportowca w Polsce, rodaka czy obcokrajowca – nie ma znaczenia. Komisja daje zgodę, ale umowę na usługę podpisuje sam kontroler z organizacją, która go wynajmuje. Krótko mówiąc, może dorobić. W 2009 roku z zewnątrz zlecono polskim kontrolerom 33 wyjazdy i pobranie 350 próbek. Najwięcej podczas mistrzostw Europy w koszykówce i siatkówce oraz halowych mistrzostw świata w łucznictwie, ale podczas gal bokserskich w Ełku i Wołominie też.

Na pytanie o zarobki dyrektor Rynkowski odpowiada oględnie: – Myślę, że są dobre, ale o to trzeba pytać samych kontrolerów. Ta praca nie jest łatwa. Ponosi się dużą odpowiedzialność. Kontrolerem nie zostaje się od razu. Kandydaci muszą zdobyć sporo wiedzy teoretycznej, potem przejść praktykę, która daje im certyfikat.

Szkolenie teoretyczne przechodzi się dwa razy w roku, sporo trzeba poczytać samemu. Zanim wejdzie się na listę płac, trzeba trzy razy wyjechać do pracy w towarzystwie doświadczonych kolegów. Aplikant jest obserwowany i dopiero po zgodnej opinii, że się nadaje, jest zatrudniany na stałe. Potem jest już proza kontroli, jedynym szczeblem awansu jest stanowisko przewodniczącego zespołu, który bierze pełną odpowiedzialność za pozostałych i rozdziela obowiązki: kto do wypełniania formularzy, kto do toalety, kto mierzy ciężar właściwy moczu.

Kontroler nigdy nie jeździ sam, zawsze musi mieć co najmniej jednego świadka działań. Szukanie w tej pracy emocji na miarę agenta CBA nie ma sensu. – To raczej praca urzędnika, jawnie przeprowadzamy badania, nie ukrywamy się przed światem, zresztą kilku z oficerów antydopingu ma stałą styczność ze sportowcami z racji pracy na uczelniach wychowania fizycznego – mówi dyr. Rynkowski.

[srodtytul]Godzina władzy [/srodtytul]

Kontroler nie planuje swych wyjazdów. Nie on wybiera, czy ruszy przed świtem czy po nocy, choć z tym dręczeniem sportowców o nietypowych porach i w dziwnych miejscach to przesada. Do typowania delikwentów służy komisyjny Zespół Planowania i Ocen Wyników Próbek Biologicznych, który wraz z Wydziałem Zarządzania Badaniami podejmuje decyzję: kto, gdzie i kiedy. Nie ma problemu jak, bo polscy kontrolerzy wampirami nie są i krwi jeszcze nie pobierają. Ale będą.

Kryteria wyboru są takie – najpierw analizuje się ryzyko wystąpienia dopingu w danej dyscyplinie sportu. Statystyka pokazuje wyraźnie, gdzie szukać: na 37 przypadków wykrytego dopingu w 2009 roku dziesięć pojawiło się w kulturystyce, dziewięć w rugby, sześć w zapasach, cztery w trójboju siłowym. Medialni liderzy: podnoszenie ciężarów, lekkoatletyka czy kolarstwo są dziś dalej. Podstawą wyboru konkretnej osoby są także: cykl przygotowawczy i obserwacja wyników, zwłaszcza nagłych zwyżek formy. Badanie dopasowuje się do kalendarza startów i zgrupowań, a także daty ostatniej kontroli.

Kontroler działa według dokładnego regulaminu. Jego władza nad sportowcem zaczyna się w chwili, gdy wyznaczony do badania przyjmie i podpisze formularz zawiadomienia o kontroli. Od tego momentu wybrana osoba ma godzinę na przygotowanie i stawienie się do pobrania próbki. Im szybciej, tym lepiej dla obu stron, bo to jest czas, w którym sportowiec nie może się udać nigdzie bez obserwacji, także gdy nietypowe okoliczności przedłużają czas oczekiwania. No i nie wolno mu sikać poza wyznaczonym miejscem.

[srodtytul]Czekaj i patrz[/srodtytul]

Badania uniknąć nie można, nie można powiedzieć – nie chcę. Prawo jest tu surowe. Ucieczka lub manipulacja przy napełnianiu zbiorniczka są traktowane jak wykroczenie dopingowe. Naruszenie sfery intymnej podczas czynności fizjologicznej jest oczywiste, ale innej drogi nie znaleziono. W chwili decydującej tak to właśnie wygląda: jeden (jedna) oddaje mocz, drugi (druga) patrzy i czeka na wymagane 90 mililitrów.

Sportowiec sporo robi sam: wybiera sterylny kubek, zestaw naczyń do przewozu próbek, sprawdza ich stan, w szczególności czystość i zamknięcie, przelewa mocz z kubka do butelek, zakręca. Ma prawo zadawać pytania, prosić o tłumacza, sprawdzić pieczęć na kontenerku z próbkami i zgłaszać uwagi co do procesu pobierania próbki. Jak podpisze bez uwag ostateczny protokół, pozostaje mu wiara w skuteczność metod badawczych i uczciwość kontrolerów.

Rzadko jest jednak tak pięknie jak w komiksie „Przewodnik zawodnika”, jaki umieszczono na nowej stronie internetowej komisji: [link=http://www.antydoping.pl]www.antydoping.pl[/link]. Komiks zaczyna się od sceny, w której do sportowca przychodzi miły pan i mówi: „Dzień dobry, nazywam się Jacek Kontrolny i jestem kontrolerem Komisji do Zwalczania Dopingu w Sporcie. – Pan Tomasz Uczciwy?” Dymek odpowiedzi: „Tak, moje nazwisko Uczciwy. Dzień dobry. Rozumiem, że zostanę poddany dziś kontroli antydopingowej”. I tak dalej...

Skargi na oficerów się zdarzają, komisja ich nie ignoruje, nawet jeśli w protokole wszystko jest w porządku. Jeśli coś jest na rzeczy, komisja zaczyna od rozmowy wychowawczej, jeśli nie pomaga, kontroler traci pracę, bo komisji zależy, by sportowcy nie czuli się zaszczuci.

Są próby oszustw. W 2009 roku brat podał się podczas kontroli za brata, nazwisko identyczne, imiona podobne: Piotr i Paweł. Sprawa się wydała, okazało się, że manipulację zlecił trener. Dostał sześć lat zakazu wykonywania zawodu. Czasem ktoś próbuje sztuczek z pojemnikiem, czasem oddala się, wbrew zakazowi, na stronę. Takich ukarać łatwo, nie ma bicza na tych, którzy jakimś sposobem umkną ze zgrupowania czy zawodów tuż przed przyjazdem kontrolera.

Są kontrole łatwiejsze i trudniejsze. Te drugie w dyscyplinach wyższego ryzyka, czyli u mężczyzn w sportach siłowych. Oficerowie zwykle się jednak nie skarżą. Chyba że ktoś naruszy ich nietykalność cielesną, co też się zdarza. Sportowiec niedawno popchnął kontrolerkę, ale sąd uznał, że nie była to napaść na funkcjonariusza publicznego. Wyrok: niewinny.

Tomaszów Uczciwych nie spotyka się codziennie. Jacek Kontrolny wie, że ma zajęcie jeszcze na wiele lat.

[ramka]

[srodtytul]Antydoping po polsku[/srodtytul]

Komisja do Zwalczania Dopingu w Sporcie zaczęła oficjalne działanie w 1991 roku, ale pierwszy kontroler wyjechał w Polskę już w 1989 r. ustawowy zakaz stosowania dopingu wydano w 1984 roku. Prezydent RP podpisał konwencję antydopingową Rady Europy sześć lat później[/ramka]

Podstawowe kryterium zatrudnienia to dyspozycyjność. Jadą zawsze tam, gdzie każe Komisja do Zwalczania Dopingu w Polsce, i muszą brać pod uwagę, że termin powrotu do domu może się przesunąć, bo pęcherze nie zawsze słuchają sportowców.

W sprawie ich wykształcenia nie zgłasza się przesadnych wymagań, komisji bardziej zależy na odpowiednich cechach charakteru: umiejętności budzenia zaufania, tworzenia dobrych relacji z kontrolowaną osobą i kulturze osobistej. Tak się składa, że większość ma jednak dyplomy ukończenia AWF lub Akademii Medycznej. To zwykle byli sportowcy, już po wyczynowym etapie kariery, jest także spora grupa lekarzy – to podstawowe środowisko. Parytet nie jest potrzebny. Jak w sporcie, tak w kontroli jest mniej więcej tyle samo kobiet, co mężczyzn.

Pozostało 92% artykułu
Sport
Andrzej Duda i Międzynarodowy Komitet Olimpijski. Czy to w ogóle możliwe?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sport
Wsparcie MKOl dla polskiego kandydata na szefa WADA
Sport
Alpy 2030. Zimowe igrzyska we Francji zagrożone?
Sport
Putin chciał zorganizować własne igrzyska. Rosja odwołuje swoje plany
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Sport
Narendra Modi marzy o igrzyskach. Pójdzie na starcie z Arabią Saudyjską i Katarem?