Dryblas z Łodzi nie zmiata rywali z kortu, gra przyzwoicie, trochę wygrywa, ale w starciu z Richardem Gasquetem w Indian Wells był bez szans, bo tenis Francuza jest o niebo bogatszy pod względem technicznym. Być może Janowicza trochę grubi nadmierna pewność siebie, która była jego siłą, gdy grał ze słabszymi, a teraz zbyt często zamienia się w jałową irytycję po nieudanych zagraniach. Chłodniejszą głowę powinien mieć sam gracz i ludzie z jego otoczenia, przede wszystkim ojciec, który często wypowiada się w imieniu syna.

Wniosek z tego, co na razie widzimy w sezonie 2013 jest prosty: Janowicz ma poważne argumenty, by być jednym z najlepszych graczy świata, ale miejsce w czołowej dziesiątce rankingu ATP mogą mu już przydzielać ludzie znający tenis tylko z widzenia.

Oczywiście wiosna się jeszcze nie skończyła, za chwilę kolejny ważny turniej w Ameryce (Miami), oby tam Janowiczowi udało się zajść dalej, ale awans na miejsce jakie zajmuje w kobiecym tenisie Agnieszka Radwańska, to wciąż sen listopadowej nocy w Paryżu.

Dla Janowicza przychodzi trudny czas: już wie, że ogromna szansa jest na wyciągnięcie rakiety, trzeba tylko jej pomóc dobrą grą i życiową mądrością. Czekamy z uwagą na dalszą część wiosny i lato. Oby Jerzyk znad Sekwany wrócił jeszcze przed Roland Garros.