Sztafeta z ogniem olimpijskim została przywrócona przed igrzyskami w Berlinie w 1936 roku. Była symbolem odwagi, niezłomności oraz walki z własnymi słabościami. 77 lat temu płomień z Olimpii do stolicy nazistowskich Niemiec niosło 3331 biegaczy. Trasa miała prawie 3200 kilometrów. Od tamtej pory bieg z ogniem olimpijskim jest nieodłącznym elementem każdych igrzysk. Rosjanie chcieli, by ich sztafeta z pochodnią była jedyna w swoim rodzaju. Udało się, chociaż nie do końca o to im chodziło.
Podróż ognia zaczęła się 7 października i potrwa do 7 lutego, czyli dnia otwarcia igrzysk. Droga liczy ponad 64 tysiące kilometrów. Prowadzi przez całą Rosję - od Moskwy, przez Sankt Petersburg, Murmańsk, Norylsk, Kamczatkę, Władywostok, Irkuck, Tomsk, Nowosybirsk, Ufę, Wołgograd, Władykaukaz, górę Elbrus, Krasnodar aż do miasta-gospodarza Soczi. Ale dla Rosjan sztafeta na lądzie to zbyt mało. Płomień pierwszy raz w historii poleciał w kosmos. W czwartek o 14.30 czasu moskiewskiego załoga wykonującego zadanie statku "Sojuz" poinformowała, że jest już na orbicie. Za parę tygodni jeden z najważniejszych symboli olimpijskich ma dotrzeć na dno Bajkału, najgłębszego jeziora świata.
Gwarantem powodzenia całej akcji miała być specjalna pochodnia. Władze mówiły, że będzie ona niezawodna jak Rosja i potwierdzi potęgę kraju. Niestraszne jej mróz, upał, ani wilgoć. Była tworzona tak, by płomień palił się w temperaturze -40 i +40 stopni Celsjusza. Nie miał prawa zgasnąć nawet pod wodą. Prezydent Władimir Putin był tak zadowolony z dzieła rosyjskich inżynierów, że na początku czerwca (gdy po raz pierwszy zaprezentowano pochodnię) żartował, iż każde dzieło jego rodaków przypomina karabin Kałasznikowa. Długo oczekiwana sztafeta z olimpijskim ogniem ruszyła na początku października z Kremla. I wtedy dobry humor minął.
Problemy pojawiły się już na początku. Pochodnia zgasła jeszcze w Moskwie. Wśród obserwujących bieg mieszkańców stolicy zapanowała konsternacja. Sytuację uratował jeden z ochroniarzy, który ponownie rozpalił płomień zapalniczką benzynową. Zdjęcia z tego wydarzenia błyskawicznie obiegły świat. Producent bohaterskiej zapalniczki równie szybko zareagował na zdarzenie i wykorzystał je do reklamowania swojego towaru.
Wcześniej olimpijski ogień gasł siedmiokrotnie. Było to przed igrzyskami w Montrealu w 1976 (powodem był ulewny deszcz), w Atenach w 2004, w Pekinie w 2008 (jako przyczynę podano kłopoty techniczne) oraz w zeszłym roku w Londynie (zalanie podczas przeprawy pontonowej). Po wydarzeniu w Moskwie rzecznik prasowy sztafety Roman Osin uspokajał, że to nic wielkiego, ponieważ takie wypadki się zdarzają. Ale widać rosyjskie pochodnie (rząd zamówił ich 16 tys,) mają wyjątkowe poczucie humoru, bo do tej pory zgasły 44 razy. To przypadki, o których dowiedziały się zagraniczne media. Nie wiadomo, o ilu podobnych incydentach Rosjanie nie poinformowali. A liczba zgaśnięć może znacząco wzrosnąć. Do 7 lutego pozostało jeszcze bardzo dużo czasu, a przed ogniem wielokilometrowa podróż. Na szczęście tuż za sztafetą podąża samochód z oryginalnym płomieniem z Olimpii.