Pierwszy etap dystrybucji biletów wystartował na początku roku. Kibice marzący o olimpijskich emocjach najpierw musieli zarejestrować się w systemie internetowym – chętnych było ponad 2,5 mln – a później liczyć na szczęście w losowaniu. Ci, którym się udało, mogli w wyznaczonym, 48-godzinnym „okienku” między 13 lutego a 15 marca nabyć do 30 wejściówek. Już pierwsze dni pokazały, że dla wielu było to frustrujące doświadczenie.
Narzekano na ceny oraz skomplikowany system kompletowania „pakietów”. Zainteresowani biletami na igrzyska musieli bowiem nabyć wejściówki na trzy różne sporty. Wybór dyscypliny prestiżowej blokował dostęp do innych budzących także duże zainteresowanie. Na przykład: nabywając trzy bilety na finały lekkoatletyczne, kibic musiał wybrać tyle samo wejściówek na dwie inne dyscypliny, ale nie ma już szans zobaczyć rywalizacji o medale w pływaniu czy gimnastyce artystycznej, bo organizatorzy tak zaprogramowali system, aby wesprzeć sporty mniej popularne.
Czytaj więcej
Jest już koalicja państw, które nie chcą Rosji i Białorusi w Paryżu, ale świat sportu nie mówi w...
Wspinaczka i BMX
Kibice w pierwszej fazie mogli zamawiać pakiety biletów na wszystkie dyscypliny z wyjątkiem surfingu na Tahiti. Organizatorzy udostępnili 3,25 z 10 mln wejściówek. Te na sporty budzące największe zainteresowanie zniknęły błyskawicznie. Wspinaczka sportowa i BMX wyprzedały się pierwszego dnia.
Minął tydzień i fani, których system wylosował w późniejszym terminie, nie mieli już szans kupienia biletów także na szermierkę, judo, breakdance, skateboarding oraz triathlon.