Korespondencja z La Baule
– Nie ma co ukrywać, uraz Wojtka Szczęsnego jest poważny. Jeśli Wojtek nie będzie w stu procentach zdrowy, postawimy na innego bramkarza – powiedział na konferencji w La Baule asystent Adama Nawałki Bogdan Zając.
Tym innym byłby zapewne Łukasz Fabiański. To chichot losu, bo jeszcze kilka dni przed wylotem zespołu do Francji wydawało się, że to właśnie on będzie pierwszym wyborem selekcjonera. Fabiański bronił w ostatnich meczach eliminacji, a po awansie nie dał selekcjonerowi powodu, by z niego rezygnować. W ostatniej chwili został jednak zdegradowany w hierarchii. Nie pierwszy zresztą raz w karierze.
Pisząc o jego dotychczasowym piłkarskim życiorysie, nie sposób nie używać słów „pech" czy „złośliwość losu". Kiedy w 2007 roku zgłosił się po niego Arsenal, wydawało się, że wygrał los na loterii. Na początku, co oczywiste, miał się uczyć, by potem stać się numerem jeden. Ale przez siedem lat w Londynie nim nie został. Trochę z powodu kontuzji, które trafiały się, gdy był o krok od celu, trochę przez własne błędy, z których drwiła angielska prasa, przezywając go „Flappyhandskim". Mówiono, że jest za grzeczny, że nie zyska pełnego zaufania Arsene'a Wengera, bo choć umiejętności ma wysokie, to nie umie rozpychać się łokciami.