Fani z kraju lodu, wulkanów i gejzerów pokazali Rosjanom i Chorwatom, a też polskim wygolonym karkom, że można kibicować swojej drużynie bez twarzy wykrzywionej nienawiścią, że kibicuje się nie „przeciw”, a „za”. Islandię wspierały miliony przed telewizorami. Wszyscy czekaliśmy na kolejny cud, na sportową sensację XXI wieku.
Ale islandzka drużyna podbiła serca całej piłkarskiej Europy nie tylko dlatego, że ma wspaniałych kibiców. Zasłużyła sobie na tę miłość na boisku. Nikt w tym turnieju niczego dzielnym Wikingom nie podarował. Pokazali we Francji, że sercem i sposobem, prostą ale naprawdę świetną i efektowną grą, biedni prowincjusze mogą zremisować z Portugalią i zwyciężyć Anglię. Futbol Islandii był w tym turnieju jak powiew świeżego wiatru w pomieszczeniu gdzie wszyscy łamią sobie głowy wymyślając wyrozumowane systemy gry. Islandczycy pokazali, że proste – nie mylić z prymitywnym – może być piękne i skuteczne. Że uważną obroną, szybkością i wymianą kilku celnych podań można dokuczyć mocarzom futbolu.