Fani z kraju lodu, wulkanów i gejzerów pokazali Rosjanom i Chorwatom, a też polskim wygolonym karkom, że można kibicować swojej drużynie bez twarzy wykrzywionej nienawiścią, że kibicuje się nie „przeciw”, a „za”. Islandię wspierały miliony przed telewizorami. Wszyscy czekaliśmy na kolejny cud, na sportową sensację XXI wieku.
Ale islandzka drużyna podbiła serca całej piłkarskiej Europy nie tylko dlatego, że ma wspaniałych kibiców. Zasłużyła sobie na tę miłość na boisku. Nikt w tym turnieju niczego dzielnym Wikingom nie podarował. Pokazali we Francji, że sercem i sposobem, prostą ale naprawdę świetną i efektowną grą, biedni prowincjusze mogą zremisować z Portugalią i zwyciężyć Anglię. Futbol Islandii był w tym turnieju jak powiew świeżego wiatru w pomieszczeniu gdzie wszyscy łamią sobie głowy wymyślając wyrozumowane systemy gry. Islandczycy pokazali, że proste – nie mylić z prymitywnym – może być piękne i skuteczne. Że uważną obroną, szybkością i wymianą kilku celnych podań można dokuczyć mocarzom futbolu.
Wczoraj Islandczycy po raz piąty rozpoczęli mecz tą samą 11-tką. Może byli zbyt zmęczeni, by stawić czoła gospodarzom. Ale Francuzi też odrobili lekcje. Zrozumieli, że tylko zespołową, uważną grą, przy pełnym zaangażowaniu, mogą rozbić rywali. Zagęścili środek pola tak, żeby Islandczycy kontrując nie mieli szans na wymianę piłek w pełnym biegu. Nałożyły się na to dość naiwne błędy islandzkiej obrony. W efekcie dużo lepsi technicznie Francuzi huknęli w pierwszej połowie aż cztery bramki. Ale obawy, że rozbici Islandczycy po przerwie się poddadzą, nie sprawdziły się. Islandia, co prawda grającym już na wolniejszych obrotach Francuzom zdołała strzelić dwa gole. Jakby chciała swoim romantycznym fanom pokazać: możemy przegrać, ale nie poddajemy się nigdy. Dzięki tym bramkom mogli zejść z paryskiego boiska z podniesioną głową, pokazać futbolowej Europie wielkie sportowe serce, które bije od pierwszej do ostatniej minuty meczu bez względu na wynik.
Oczywiście Francuzom też należą się pochwały za pierwszy udany mecz i pokaz dobrego futbolu. Ale pokaz udał się dlatego, że Islandczycy nie chcieli rozpaczliwie bronić swojej bramki. Najpewniej zdawali sobie sprawę, że tym razem nie ma szans na pokonanie lepszych rywali. Wydali więc Francuzom otwartą wojnę w imię zasady, że jeśli polec, to z honorem i dlatego poszli na dno trafieni aż pięć razy. Dzięki tej zawadiackiej, a wczoraj samobójczej odwadze Sigurdssonów i Gunnarssonów tak ich pokochaliśmy. „Gazzetta dello Sport” nie pisze w poniedziałek: „Żegnaj Islandio”. Pisze z nadzieją: „Islandio, do zobaczenia”.
Ale nie koniec na tym pięknych sportowych bajek, które napisał francuski turniej. Już w środę pustkę po Islandii wypełni Walia w półfinałowym meczu z Portugalią. Czerwone walijskie smoki zastąpią islandzkie wulkany.