Pewnie każdy kibic to wie, ale warto przypominać: skoczkowie narciarscy zdobyli aż siedem z 20 polskich medali na zimowych igrzyskach.
Zaczął od złota Wojciech Fortuna w Sapporo w 1972 roku, potem były cztery krążki (trzy srebrne i brązowy) Adama Małysza w Salt Lake City (2002) i Vancouver (2010) i wreszcie, cztery lata temu, dwa ozłocone zwycięstwa Kamila Stocha w Soczi.
Stoch: co mistrz, to mistrz
Wierzymy, że na normalnej (HS 109) i dużej (HS 142) skoczni ośrodka Alpensia niepodal Pjongczangu będzie ciąg dalszy. Trener Stefan Horngacher nie miał problemów z wyborem pięciu reprezentantów na igrzyska – właściwie od mistrzostw świata w Lahti sprzed roku widać było skład olimpijski, którego liderem i największą gwiazdą pozostaje Stoch.
W Soczi na mniejszej skoczni wygrał wyraźniej, w obu próbach skoczył najdalej, dostał też dwie noty maksymalne za styl.
Drugi medal poprzedziły obawy – mistrz Kamil upadł podczas treningu na dużej skoczni w Krasnej Polanie. Diagnoza: stłuczony i skręcony staw łokciowy. Skoki w konkursie dały jednak kolejną eksplozję radości, zwycięstwo, o 1,3 punktu nad Noriakim Kasaim, powtórka z wielkich olimpijskich wyczynów Mattiego Nykänena i Simona Ammanna, znów Mazurek Dąbrowskiego nocą i uśmiech na setkach fotografii.