To jedyne zwycięstwo odnieśliśmy w roku 1974. Polska nie była faworytem meczu z Argentyną. Nie była faworytem niczego. Jechaliśmy na mistrzostwa świata pierwszy raz po wojnie, z kraju socjalistycznego do Republiki Federalnej Niemiec, serca kapitalistycznej Europy. Jak ubodzy krewni z polskich klubów, których Adidas ubrał, żeby przynajmniej podczas wyjścia na boisko nie mieli kompleksów w wielkim świecie.
Pieniędzy na przygotowania reprezentacji jednak nie brakowało. Jacek Gmoch jako szef stworzonego przez siebie w Polsce „banku informacji" (w wielu federacjach za granicą taka instytucja już istniała) zbierał wszelkie wiadomości dotyczące drużyn i poszczególnych zawodników, z którymi mieli się mierzyć Polacy. Czytano zagraniczną prasę, rozmawiano z każdym, kto miał kontakt z argentyńskim futbolem. Jednym ze źródeł informacji był dziennikarz tygodnika „Piłka Nożna" Tomasz Wołek, który cieszył się opinią największego znawcy argentyńskiej piłki w Polsce. Jako mieszkaniec Gdańska mówiący po hiszpańsku korzystał z południowoamerykańskiej prasy przywożonej przez marynarzy.