Główny podejrzany w sprawie dopingu u Kornelii Marek przemówił. W poniedziałek ukraiński fizjoterapeuta Witalij Trypolski dowiedział się, że Polski Związek Narciarski rozwiąże z nim umowę, a wczoraj zaczął udzielać wywiadów.
[srodtytul]Wyklęta metoda[/srodtytul]
Powtarza w nich to, co powiedział już w PZN po pozytywnym wyniku próbki B. – Dawałem Kornelii zastrzyki, ale nie było w nich EPO ani nic zabronionego – mówi „Rz” Trypolski. Jaką substancję podawał, nie chce zdradzić. – To jest prywatna sprawa Kornelii. Gdyby pan poszedł do lekarza, nie chciałby pan, żeby zdradzać, co panu podawano – broni się.
Problem w tym, że po pierwsze, Kornelia Marek nie pojechała na igrzyska do Vancouver jako osoba prywatna, po drugie, już samo zrobienie zastrzyku – a Polka przyznała się, że je przyjmowała – jest złamaniem przepisów antydopingowych. Nieważne, co się w ten sposób podaje. Wyklęta jest sama metoda. I to nie tylko podczas igrzysk. W ogóle. Nie tak dawno zdyskwalifikowano całą grupę rosyjskich wioślarzy, bo po regatach w Lucernie w śmietniku obok ich hotelu znaleziono strzykawki i na podstawie śladów krwi zidentyfikowano sportowców, którzy ich użyli. Rosyjskiej federacji wioślarskiej groziło wykluczenie z międzynarodowych zawodów, mimo że w strzykawkach nie było żadnej zakazanej substancji.
Kodeks Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) stanowi, że zastrzyki dozwolone są tylko w szpitalu. Są wyjątki, takie jak np. wstrzykiwanie sobie insuliny przez cukrzyków, bo innej drogi nie ma. Ale jeśli ktoś podczas igrzysk potrzebuje kroplówki, bo np. jest odwodniony, to musi pójść do ambulatorium swojej kadry albo olimpijskiego. – Krótko mówiąc, do takiego miejsca, w którym po zastrzyku zostanie dokumentacja medyczna i rozliczenie leków – tłumaczy dr Stanisław Szymanik, szef medyczny PZN. Medyczne chałupnictwo równa się w takim przypadku dyskwalifikacji.