Pavlik jest młodszy (28 lat) i wyższy (188 cm) od Martineza (35 lat – 180 cm), prawie 90 procent swoich walk wygrał przed czasem. Rzucał na deski Jermaina Taylora, Edisona Mirandę, ostatnio Angela Espino, ale z 44-letnim Bernardem Hopkinsem przegrał zdecydowanie na punkty. Dlatego Martinez ma prawo wierzyć, że on też go pokona. Jest przecież jeszcze szybszy od „Kata" i co ważne, też potrafi mocno uderzyć.
Statystyki przemawiają jednak za chudym, kościstym bokserem z Ohio. Z 36 wygranych pojedynków aż 32 zakończył nokautującym ciosem, co najlepiej dowodzi, że ma w pięściach kamienie. Jak już trafi, nie ma przebacz. Ale Pavlik nie jest demonem szybkości, a to szansa dla mniejszego i słabszego Martineza.
Bokserski świat tak na dobre zakochał się w Pavliku dopiero niedawno, po jego dwóch wygranych z Taylorem, który wcześniej odebrał wszystkie mistrzowskie pasy w wadze średniej Hopkinsowi. Później była jednak wpadka z tymże Hopkinsem, więc gdyby teraz przegrał z Martinezem, miałby problem.
Sergio Gabriel Martinez to właściwie pięściarz wagi junior średniej. Jego ostatni (grudzień 2009) minimalnie przegrany pojedynek z wybitnie utalentowanym Paulem Williamsem był wydarzeniem. Na dobrą sprawę nic by się nie stało, gdyby wynik był odwrotny. Teraz Martinez podejmuje równie ryzykowne zadanie. Walka z Pavlikiem to jak stąpanie po polu minowym. Do tego w wyższej kategorii.
Ale Argentyńczyk jest pewny swego. Uważa, że wygra przy pomocy swej szybkości. – Pavlik nawet mnie nie dotknie. Dostanie jeszcze większe lanie niż od Hopkinsa – zapowiada urodzony w Buenos Aires „Maravilla" Martinez. A kowboj z Youngstown tylko się uśmiecha. Wielu poprzedników Argentyńczyka mówiło przecież podobnie, a później wynoszono ich z ringu. Teraz taki los może spotkać Martineza, jeśli tylko wpadnie na pięść Pavlika.