Nie stał się ikoną futbolu w 1998 roku, kiedy co prawda strzelił dwa gole Brazylii w finale mistrzostw świata, ale wcześniej w turnieju pokazał niewiele więcej niż brutalny faul w meczu z Arabią Saudyjską, za który dostał czerwoną kartkę. Nie było to też w 2000 roku, bo chociaż na Euro grał genialnie, a w półfinałowym meczu z Portugalią wytrzymał próbę nerwów i w dogrywce zdobył zwycięską bramkę z rzutu karnego, reprezentacja Francji gwiazdami była naszpikowana.
Zinedine Yazid Zidane prawdziwą przepustkę do historii wywalczył sobie wówczas, gdy wiadomo już było, że kolejni selekcjonerzy nie przedstawiają do publicznej wiadomości składu reprezentacji bez akceptacji wspaniałego pomocnika. Francuzi pokochali go tak bardzo, że bez dyskusji przyjęli tłumaczenie Zidane’a, dlaczego uderzył Marco Materazziego w finale mistrzostw świata w 2006 roku.
Zidane na stadionach w Belgii i Holandii pokazał, że epoka rozgrywających, od których wszystko zależy, jeszcze się nie skończyła, był mózgiem drużyny. W ćwierćfinałowym meczu z Hiszpanią cudownie wykonał rzut wolny, pierwszy raz pokazał też światu swój słynny potem zwód – bicicletę.
Zidane przeszedł do historii jako zawodnik równie wielki jak Pele, Cryuff, Platini czy Maradona. Dla Francuzów jest kimś więcej. Po mistrzostwach świata w 1998 roku na Łuku Triumfalnym zawisła podobizna Zidane’a niemal identyczna jak ta namalowana na murze w jednej z najgorszych dzielnic Marsylii – La Castellane. Zizou, syn pracownika supermarketu, emigranta z Algierii, uczynił Francję piłkarską potęgą dzięki pomocy swoich przyjaciół z boiska: Francuzów z Nowej Kaledonii, Gujany i Martyniki. A był to czas, gdy Jean-Marie Le Pen i jego nacjonalistyczny Front Narodowy rośli w siłę.
O Zidanie trener Aime Jacquet powiedział, że kiedy nie ma go w drużynie, trudno mówić o czymś takim jak drużyna. Cesare Maldini, trener reprezentacji Włoch w 1998 roku, stwierdził, że za jednego Zizou oddałby pięciu swoich zawodników. Zidane jednak twardo stąpał po ziemi, nigdy nie był bohaterem brukowców.