Tym razem ofiarą mistrzów stało się Zagłębie Sosnowiec. Zestawienie tych rezultatów, choć może przypadkowe, mówi jednak o absolutnej przewadze Wisły nad resztą konkurentów. Krakowianie pokonali wszystkich, przegrali tylko jeden z 30 meczów (z Legią na Łazienkowskiej 1:2), zdobyli najwięcej goli, a Paweł Brożek został królem strzelców. Wisła była równie dobra jesienią, kiedy już praktycznie zapewniła sobie mistrzostwo, jak wiosną, kiedy przewagę musiała utrzymywać.
Trener Maciej Skorża zrobił kolejny krok w zawodowej karierze, która rozwija się podręcznikowo. Nie pamiętam (choć może powinienem), ilu było trenerów, którzy najpierw zdobyli tytuł mistrza Polski w kategorii juniorów, a potem powtórzyli to z seniorami. Być może Skorża jest pierwszy. Jeśli dodamy do tego pracę z reprezentacją i Puchar Polski zdobyty przed rokiem z Groclinem, będziemy mieli trenera, który w wieku 36 lat osiągnął cele, o jakich szkoleniowcy o bardziej znanych nazwiskach marzyli i na tym się skończyło. Przecież powszechnie przez nas szanowani trenerzy Kazimierz Górski czy Andrzej Strejlau nigdy nie zdobyli tytułu mistrza Polski. Faktem jest jednak, że udało się to takim, o których mało kto pamięta, i czasami słusznie.
Nikt nie ma prawa powiedzieć, że Wisła miała szczęście lub że pomagali jej sędziowie.
Nikt jej nie pomagał, sama zapracowała na sukces. Zaangażowanie przed rokiem Skorży, konsekwentna praca dyrektora sportowego Jacka Bednarza, niezależność, jaką grupa osób pracujących przy pierwszej drużynie sobie zdobyła – to wszystko przyniosło efekty. Prezesa Marka Wilczka osobiście nie znam, ale słyszę z różnych źródeł, że to jest wreszcie odpowiedni człowiek na tym stanowisku. Nawet ci usłużni, którzy jak zwykle czekają na wycieraczce u prezesa Bogusława Cupiała, żeby coś mu szepnąć do ucha i samemu na tym zyskać, zostali spacyfikowani.
I bardzo dobrze. W każdym klubie są tacy ludzie, ale nie w każdym właściciel lub prezes są odporni na ich donosy.