Rz: Słyszał pan, co mówią kibice? Podobno na pewno przegramy z Niemcami i na pewno pokonamy Austrię. Zgadza się pan z takimi opiniami?
Radosław Gilewicz:
Nie mogę. Ani jedno, ani drugie nie jest pewne. Czytam codziennie austriacką prasę, rozmawiam często ze znajomymi Austriakami i z tej lektury oraz rozmów wynika jedno – my się cieszymy, że trafiliśmy na nich, a oni, że na nas. Jeśli polscy kibice usiądą 12 czerwca przed telewizorami z pewnością, że czeka nas zwycięski mecz, to mogą się rozczarować.
Nadzieje opieramy na dwóch zwycięstwach nad Austrią w eliminacjach mistrzostw świata i trwającej kilka lat słabości austriackiej drużyny...
Ale ja ostrzegam, bo dobrze Austriaków znam. Jako gospodarzom bardzo im zależy na zwycięstwach i od dawna przygotowują się do turnieju jak nikt inny. Nie musieli rozgrywać meczów eliminacyjnych, mogli bez ryzyka próbować różnych zawodników i ustawień, korzystają z dobrych, głównie niemieckich, wzorów, nawet pojechali na obóz na Sardynię do tego samego hotelu, w którym przed ostatnimi mistrzostwami świata mieszkali Niemcy. Wszystko ma ręce i nogi, jest dobrze zorganizowane i jestem pewien, że pokonanie ich nie będzie łatwe. Poza tym Austriacy mają świadomość, jak niewielu rodaków na nich stawia. Jeśli im się nie uda, to nikt nie będzie miał pretensji, ale kiedy wygrają raz, dostaną skrzydeł. Z takim nastawieniem łatwiej się gra. Pierwsi mogą się o tym przekonać Chorwaci. Tym bardziej że ich po zwycięstwie na Wembley wszyscy głaszczą i sami już uwierzyli w swoją wielkość. Są przekonani, że wyjdą z grupy razem z Niemcami, tylko że jeszcze nie pokonali ani Austriaków, ani Niemców, ani nas.