Kiedy Holandia prowadziła już 2: 0, krzyczał, że na boisku panuje bałagan, a Italia jako drużyna przestała istnieć. Gdy Włosi schodzili z boiska, na ekranie ukazała się kamienna twarz kontuzjowanego kapitana Fabio Cannavaro i Bagni zawyrokował, że to najlepszy komentarz do najgorszego meczu, jaki Włosi rozegrali w ostatnim ćwierćwieczu.
W pomeczowej wiwisekcji padło dramatyczne pytanie: czy to przypadkiem nie koniec wielkiej drużyny Lippiego, bo przecież w Bernie zagrało ośmiu mistrzów świata, którzy byli cieniem samych siebie sprzed dwóch lat. Najwięcej pretensji zgłoszono do linii obronnej, w której Materazzi grał tak słabo, że trzeba go było wymienić, a Zambrotta pogrążył zespół, wpychając piłkę do własnej bramki.
Potem, jak zwykle we Włoszech, rozpoczął się sąd kapturowy nad sędzią, który rzekomo „ustawił” mecz, uznając pierwszą bramkę Van Nistelrooya. Zacietrzewionych dyskutantów uspokoił dopiero kapitan Buffon. Wyjaśnił, że nie ma sensu roztrząsać tej sprawy, bo mecz wygrała zasłużenie drużyna dużo lepsza. Potem przeprosił kibiców za fatalną postawę drużyny, poprosił o kredyt zaufania i przyrzekł poprawę w czwartkowym meczu z Rumunią. Widać było jednak, że podobnie jak wypowiadający się potem Del Piero i Pirlo, najlepszy bramkarz świata, był w szoku, w oczach miał strach i nie do końca rozumiał, co się stało w Bernie.