Austriacy nie wygrali z Niemcami od 30 lat, kiedy to na mundialu w Argentynie pokonali ich 3:2. Piłkarze, którzy wtedy grali, do dziś cieszą się olbrzymim szacunkiem. Mówi się o nich „Bohaterowie z Cordoby”. Kibice chcieli nowych bohaterów. „Kroner Zeitung” prosiła o „cud w Wiedniu“, „Oesterreich”, by stworzyć nową historię. Ten sam dziennik wykupił nawet bilet lotniczy do Frankfurtu dla Michaela Ballacka.
Niemcy przestraszeni na pewno byli, ale nie aż tak, by drżeć przed 92. drużyną w rankingu FIFA. Przetrzymali pierwszy kwadrans, po którym i tak mogli prowadzić, gdyby Mario Gomez potrafił skierować piłkę do siatki z trzech metrów, a potem zaczęli robić swoje.
Porażka 1:2 w meczu z Chorwacją stonowała zapowiedzi trenera Joachima Löwa. Już nie mówił o mistrzostwie, ale raczej o przerwaniu fatalnej passy Niemców, którzy nie wyszli z grupy ani na Euro w 2000 roku, ani cztery lata później. Fason trzymał tylko menedżer reprezentacji Oliver Bierhoff, zapowiadając, że w meczu z Austrią zwycięzca może być tylko jeden i nie będzie to gospodarz turnieju.
Josef Hickerberger, chociaż studiował matematykę, z procentów był ponoć słaby i nie chciał prognozować szans swojej drużyny. Pewnie to i dobrze, bo głupio byłoby mu przyznać, że Austriacy szanse mają nikłe. Trener gospodarzy prowadził zespół przez niecałą pierwszą połowę.
Nie spodobała mu się jedna z decyzji sędziego Manuela Mejuto Gonzaleza i pobiegł interweniować u arbitra technicznego. Löw popędził za nim, bo z decyzją sędziego akurat się zgadzał. Obaj panowie zobaczyli czerwone kartki i dopiero wspólnie idąc na trybuny podali sobie ręce. Löw wyściskał się z kanclerz Niemiec Angelą Merkel, ale uśmiech nie pojawił się na jego twarzy do końca spotkania.