Zaczęło się od straty generała, czyli gorzej dla Francuzów zacząć się nie mogło. Franck Ribery, tak naprawdę jedyna gwiazda reprezentacji Francji, opuścił boisko na noszach w 10. minucie, po starciu z Gianluką Zambrottą (kontuzja kolana może być groźna).
Francuzi pozbawieni lidera, który jeszcze przed pierwszym gwizdkiem na Euro buńczucznie zapowiadał, że dorósł już, by godnie zastąpić Zinedine’a Zidane’a, nie potrafili odnaleźć się na boisku.
Thierry Henry potykał się o własne nogi, obrońcy – mimo że w zmienionym składzie, bo bez Liliana Thurama, który sam przyznał, iż prezentował się fatalnie – bardzo często dopuszczali do zagrożenia pod bramką.
Trener Raymond Domenech wyglądał jednak na spokojnego. Metodę mobilizacji swoich zawodników przed meczem znowu wybrał dziwną. Zwycięstwo w Zurychu nie dawało awansu żadnej z drużyn, jeśli w równoległym meczu Rumunia wygrałaby z Holandią. Domenech powiedział jednak, że nie wierzy w sportową postawę pewnych pierwszego miejsca zawodników Marco van Bastena, jak mógł więc spodziewać się, że uwierzą jego piłkarze.
Nie uwierzyli. Według francuskich dziennikarzy kontuzja Ribery’ego ucieszyła bramkarza Gregory’ego Coupeta, bo prywatnie panowie się nie znoszą. Kilka dni przed spotkaniem o wszystko skoczyli sobie do gardeł w szatni. W pierwszym składzie wystawionym przez Domenecha na pieńku miał także Karim Benzema z Claudem Makelele. Tej dwójki koledzy nie zdążyli jednak rozdzielić i doszło do bójki. Na boisku było widać, że Francja nie ma zespołu tylko pojedynczych piłkarzy. Tak nie da się wygrać z Włochami.