Irena Szewińska wyobrażała sobie tę ceremonię inaczej. Z głośników popłynęła muzyka jak z reklamy hollywoodzkiego studia filmowego, pani prezes stanęła obok podium, na które za chwilę miały wejść medalistki. Niby wszystko się zgadzało, ale brakowało jednej znajomej twarzy. Jessica Schipper wspięła się pierwsza, po niej Jiao Liuyang, a na końcu kolejna Chinka Liu Zige. Szewińska w imieniu MKOl zawiesiła im na szyi medale. Otylia Jędrzejczak była wówczas w szatni. Przebrana, prawie gotowa do wyjścia, z oczami ciągle zaczerwienionymi od płaczu.
- Zbudziłam się z przeczuciem, że będę czwarta. Siedemnaście, dziewięć, cztery - mówiła tuż po wyjściu z wody. Ten kod to jej miejsca w kolejnych startach w Pekinie. Na 100 motylkowym, 400 zmiennym i 200 motylkiem. Za każdym razem o jedno miejsce od celu: półfinału, finału i podium. Po nieudanych mistrzostwach Europy w Eindhoven i niepowodzeniach w Pekinie widać wyraźnie, że coś się w polskim pływaniu skończyło. Trzykrotna medalistka z Aten ani razu nie stanęła na podium, atmosfera w grupie jest zła. Paweł Słomiński kiedyś był trenerem i powiernikiem mistrzyni, dziś jest tylko trenerem. Swoje sekrety Otylia zachowuje dla psycholog Beaty Mieńkowskiej, a Słomiński czuje, że stracił wpływ na to co się dzieje. Dziś trudno powiedzieć, czy para która dała Polsce największe pływackie sukcesy będzie jeszcze pracować razem. Oboje wybierają niedopowiedzenia. Trener wyciągając z pekińskiego startu wnioski na przyszłość zastrzega: "jeśli będę kiedyś jeszcze pracował z grupą pływaków". Otylia na każde pytanie związane ze Słomińskim odpowiada: - Nie chcę tego komentować.
Już w połowie dystansu było jasne, że poranne przeczucie stanie się rzeczywistością. Późniejsze medalistki były zbyt daleko, by liczyć na udaną pogoń. Chinki okazały się zbyt szybkie nawet dla rekordzistki świata Schipper. Dotychczasowej rekordzistki, bo od czwartku jest nią Liu Zige. Poprawiła wynik Australijki aż o 1,22 sekundy, jest pierwszą kobietą, która 200 motylkiem przepłynęła w czasie poniżej 2 minut i pięciu sekund - 2:04,18. Zrobiła to w swoich pierwszych międzynarodowych zawodach, została do nich zgłoszona z rekordem życiowym gorszym o około 4 sekundy. Wygrała eliminacje, półfinały, finał. Takie cuda to tylko w Pekinie. Publiczność z zachwytu krzyczała tak, że nie było słychać nic innego. "Pływanie zawsze było słabością Chin, ale fala się odwraca i nowe chińskie gwiazdy wyrastają jak szanghajskie drapacze chmur - napisał po pierwszym w tych igrzyskach złocie w pływaniu "Olympian", dodatek do "China Daily" i świetne źródło codziennej rozrywki.
Liu mieszka w Szanghaju, ale pochodzi z prowincji Laoniang. Ma 19 lat, w tym sezonie wygrała mistrzostwa Chin, pokonując nieoczekiwanie Jiao Liuyang. To młodsza o rok Jiao była kandydatką do medalu w Pekinie, ona w przeciwieństwie do Liu pokazywała się na międzynarodowych zawodach, w ostatnich mistrzostwach świata zajęła czwarte miejsce. Po konferencji medalistek wypłakała się w ramię swojemu trenerowi. Na okładkach gazet znalazła się Liu, nowy chiński wzór posłuszeństwa i pracowitości. W tamtym roku pojechała na dwa miesiące do Australii, by ćwiczyć u trenera Schipper, Kena Wooda. Opłacało się.
Jak bardzo niespodziewane wystrzały formy chińskich pływaków zmieniają układ sił, przekonał się Mateusz Sawrymowicz. Sam jest sobie winny, popłynął w czasie 14:50,30, znacznie gorszym od swojego rekordu życiowego 14:45,94, który do piątku był też rekordem Europy (poprawił go Jurij Priłukow). Wyprzedziło go aż dwóch Chińczyków, w tym jeden 16-letni. Polski mistrz świata kończy igrzyska na 9. miejscu, do awansu do finału zabrakło mu 0,77 sek. Nie awansował też Amerykanin Peter Vanderkaay, którego Sawrymowicz wymieniał wśród kandydatów do medalu.