W Atenach to był jeden z greckich lekkoatletycznych cudów. Pojawiła się nagle niemal znikąd, przebiegała z uśmiechem na ustach męczący dystans, poprawiła rekord olimpijski, odebrała hołdy zachwyconej publiczności i powiedziała, że jej wygrana to bardziej zasługa ducha, niż wytrenowanego ciała. Świat uwierzył umiarkowanie, ale wtedy jej nie złapano.
Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) nie straciła jednak z oczu greckiego sportu i jeszcze przed igrzyskami w Pekinie prawo startu straciło 11 ciężarowców. Po nich odpadł pływak i trójka biegaczy – wszyscy wpadli na braniu sterydu o nazwie metyltrienolon, w skrócie M3. Kontrolerzy WADA wkroczyli z zaskoczenia 10 sierpnia do ośrodka greckich lekkoatletów w Japonii. Efekt – w próbce A Halkii wykryto ten sam steryd, co w pozostałych przypadkach.
Oskarżona mistrzyni została zawieszona do czasu zbadania próbki B i zaraz wyjechała do domu, jeszcze przed rozpoczęciem eliminacji na 400 m ppł. Przewodniczący Greckiego Komitetu Olimpijskiego Minos Kyriakou wpadł we wściekłość. – Prawdopodobnie nasz sport jest przesiąknięty zorganizowanym dopingiem. To nie może być przypadek, że kilkanaście osób wpada na braniu tej samej substancji. To jest jakieś przedsięwzięcie kryminalne, wydaje mi się, że gdzieś w tym procederze jest ukryte mnóstwo pieniędzy – twierdził w Pekinie.
Fani Halkia mówiła, jak mówią niemal wszyscy złapani: – Jestem niewinna, to szok. Potem dodała, że bada każdą odżywkę i dostawę witamin, by uniknąć sabotażu. Nie wyjaśniła, kto miałby jej szkodzić, skoro przez kolejne cztery lata przestała nagle się liczyć w zawodach.
Opinię o greckim sporcie zepsuły już dawno afery Kostasa Kenterisa i Katherini Thanou, nie dopuszczonej do startu w Pekinie. Minister sportu Yiannis Ioannidis przyznał w poniedziałek, że jego kraj jest na celowniku MKOl i służb antydopingowych za stare grzechy, ale zasłużył na takie traktowanie. – Nie można tego ukrywać, płacimy za wszystkie błędy – mówił.