Jeszcze kilka miesięcy temu nikt nie wróżył mu wielkich sukcesów. Jackiewicz, były kickbokser i skuteczny piłkarz w lidze okręgowej, miał na koncie osiem porażek i jeden remis. Teraz jest mistrzem Europy i może już śnić o większych zaszczytach.
Nie może tylko przegrać z Zaveckiem, który spróbuje odebrać mu pas wywalczony w znakomitym pojedynku z Belgiem Jacksonem Osei Bonsu. Polak wygrał w Kielcach jednogłośnie na punkty i zdobył swój pierwszy liczący się tytuł.
Jackiewicz potrafi barwnie opowiadać o swej kolorowej przeszłości. Szczególnie o czasach, gdy stał na bramce w dyskotece i, jak kwieciście mówi, lał chamów. Kiedy przed laty w jednej z takich interwencji został dźgnięty nożem prosto w serce, lekarze powiedzieli mu bez ogródek: koniec ze sportem. A on pół roku później zdobył tytuł w kickboxingu.
Z zawodu jest cukiernikiem i uwielbia słodycze, których jednak musi sobie odmawiać przed każdą kolejną walką, bo limit kategorii półśredniej wynosi tylko 66,7 kilograma. Już marzy o chwili, gdy zejdzie z ringu po zwycięskim pojedynku z Zaveckiem, zje dziesięć pączków i popije colą. W walce z Bonsu Jackiewicz pokazał, że stać go na wiele. Teraz musi to potwierdzić w starciu z pięściarzem, który na zawodowym ringu jeszcze nie przegrał. Ale też, co warto podkreślić, z nikim wielkim nie wygrał. W karierze amatorskiej Słoweniec nie odnosił sukcesów, więc w konfrontacji z Polakiem niekoniecznie musi być faworytem.
Dla Jackiewicza wygrana to szansa na lepszą przyszłość. Przed walką z Bonsu był na 35. miejscu w rankingu WBC. Teraz jest 9. w rankingu IBF i będzie jeszcze wyżej, jeśli odprawi z kwitkiem Zavecka (8.). W przyszłym roku może dostać nawet walkę o mistrzostwo świata.