Rywale nie zamierzają im tego ułatwiać. Dotychczasowe finałowe mecze tych zespołów pokazują, że w każdym spotkaniu możliwe jest każde rozstrzygnięcie. Kto się spodziewał, że po wysokiej porażce w pierwszym meczu w Sopocie 79:95 w dwa dni później Turów wygra w hali rywala 93:84 i odbierze mu przewagę własnego parkietu? Po kilku dniach jednak zaraz ją stracił, przegrywając u siebie 77:80. Prokom jest teraz w komfortowej sytuacji. W najgorszym wypadku, gdyby przegrał czwarty mecz, do obrony tytułu będzie mu brakować dwóch zwycięstw w trzech pozostających ewentualnie do rozegrania spotkań, z których dwa odbędą się w Sopocie.

Za drużyną Tomasa Pacesasa przemawia też statystyka play-off. Od kiedy finały rozgrywane są do czterech zwycięstw, dziesięć razy po dwóch pierwszych meczach był remis i wówczas w ośmiu przypadkach tytuł zdobywała drużyna, która wygrała trzecie spotkanie. Takim zespołem jest teraz Asseco Prokom.

Co może przeciwstawić mu Turów? W zgorzeleckim zespole znakomicie w finałowej serii gra Tyus Edney, który jednak ostatnio nie miał zmiennika, gdyż kontuzji doznał Bryan Bailey. Zmęczony 36-letni weteran nie był już tak skuteczny w czwartej kwarcie (1/3 za dwa punkty, 0/2 za trzy) jak w pierwszych 30 minutach, w których zdobył 21 ze swoich 23 punktów. Może gdy wróci do gry Bailey, Edney, który zdobywał już mistrzostwo Litwy, Włoch i Ukrainy oraz wygrywał finały NCAA i Euroligi, poprowadzi swój zespół do pierwszego tytułu w Polsce?

[i] Transmisja czwartego meczu finałowego w TVP Sport w niedzielę o godz. 18.40. [/i]