Dopiero teraz, po przekroczeniu półmetka rozgrywek pań, widać, o co naprawdę chodziło reformującym turniejowy kalendarz.
Ówczesny prezydent WTA Amerykanin Larry Scott wiedział, czego chcą od niego organizatorzy największych turniejów i jakie preferencje ma publiczność, zwłaszcza amerykańska. Zakaz startu w mniejszych turniejach (rangi International) dla zawodniczek, które na koniec poprzedniego sezonu znalazły się w pierwszej dziesiątce rankingu, plus skumulowanie większych imprez (rangi Premier) tuż przed Wielkim Szlemem wytworzyły odpowiednie ciśnienie. Gwiazdy, które jeszcze rok temu grymasiły przy takich okazjach jak Stanford, dziś po trzytygodniowych przymusowych wakacjach aż się palą do gry.
W przeszłości WTA Tour wielokrotnie płaciła organizatorom turniejów odszkodowania za to, że mimo spełnienia przez nich warunków finansowych nie pojawiła się na kortach odpowiednia liczba klasowych zawodniczek. Teraz spokojnie można zacząć myśleć o premiach dla władz WTA. Kłopot w tym, że na razie nie ma komu takiej nagrody wypłacić. Przed tygodniem nastąpiła zmiana w prezydenckim fotelu, a nowy sternik 46-letnia Kanadyjka Stacey Allaster pod koniec roku może mieć problem z niektórymi pomysłami swego poprzednika.
Zakazywanie najlepszym startu w małych imprezach daje – np. w Stanford – doraźne efekty marketingowe, ale ten balon może lada chwila pęknąć. Wystarczy pierwsza odważna z elity, która weźmie dobrego adwokata i zaskarży WTA o pogwałcenie zasady równouprawnienia. Pół roku temu panie przyjęły pomysły Scotta z dobrodziejstwem inwentarza, dziś coraz częściej słychać, jak są niezadowolone, m.in. nasza Agnieszka Radwańska (też gra w Stanford). Polka spadła o kilka miejsc w rankingu, chce się poprawić, lecz może tylko stać z boku i przyglądać się, jak idzie koleżankom, które pod koniec sezonu były na początku drugiej dziesiątki klasyfikacji WTA.
Urlop po Wimbledonie to dobra rzecz, ale wiadomo, że za tak długą pauzę trzeba zapłacić. Właśnie zaczęła się seria ciężkich turniejów, które – jeśli komuś potrzebne są punkty – należy grać aż do pierwszych dni września w następujących po sobie tygodniach. O tym, że to mordowanie organizmu, czołówka miała się okazję przekonać przed tegorocznym Roland Garros. Panie, które zapomniały o startowych proporcjach, na paryskich kortach umierały na stojąco.