[b][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/09/28/karol-stopa-ekspres-pedzi/]skomentuj na blogu[/link][/b]
W Seulu widzieliśmy łzy szczęścia innej Japonki, Kimiko Date-Krumm. Nie dość, że wróciła na korty dziesięć lat po zakończeniu kariery, to jeszcze dzień przed 39. urodzinami wygrała turniej WTA Tour. Dwa tygodnie temu w Nowym Jorku szkliły się oczy młodej mamie, 26-letniej Kim Clijsters. Decyzja o powrocie kolejnej Belgijki, starszej o rok Justine Henin, niechybnie doprowadzi do łez kilka zbyt wcześnie wykreowanych młodych gwiazd. Postęp w tenisie związany jest dziś przede wszystkim ze sprawnością fizyczną i większą siłą uderzeń. Jeśli chodzi o taktykę i technikę odbić, jest coraz gorzej i dlatego lekceważone "mamy z rakietami" mogą młodym gniewnym sprawić tęgie lanie.
Ważne są jednak okoliczności powrotu. U zawodniczek, którym przytrafiły się poważne i wymagające dłuższego leczenia kontuzje, najwięcej zależy od tego, w jakim momencie kariery musiały odłożyć rakietę i z jakiego powodu. Są urazy znikające po powrocie bez śladu, ale są i takie, przy których nawet kilka operacji niewiele daje. Typowa jest tu historia Marii Szarapowej. Rosjanka w ciągu czterech miesięcy ani razu nie zbliżyła się do swej dawnej gry. Inna grupa to panie, które zdecydowały się na macierzyństwo. Porównanie dwóch tenisowych mam, Lindsay Davenport i Kim Clijsters, wyjaśnia wszystko. Amerykanka pojawiła się na chwilę, a potem znów porwała ją rodzina. Belgijka po fenomenalnym starcie nowojorskim zagości pewnie w cyklu WTA na dłużej, choć i ona zastrzega, że teraz liczą się dla niej najpierw córeczka, mąż i dom.
Największe szanse na udany powrót mają te, które odeszły młodo, czasem z przyczyn o charakterze osobistym, czasem w związku z chorobą albo kontuzją. Idealnie pasuje tu przykład fenomenalnego dziecka – Jennifer Capriati. Została nr 1 i wygrała trzy turnieje Wielkiego Szlema, ale już jako osoba dorosła i po narkotykowym odwyku. Z kolei Martina Hingis swoich dawnych wyników po powrocie nie powtórzyła, za to teraz, po odbyciu kary zawieszenia za narkotykowy doping, szykuje ponoć jeszcze jeden come back. Mieści się też w tej przegródce przypadek Justine Henin. "Tylko nie nazywajcie tego powrotem. Po prostu otwieram w swoim życiu nowy rozdział" – podkreśla Belgijka i nie jest to kokieteria.
Rozgrywki są niczym pędzący ekspres. Wysiądziesz na chwilę, będzie problem z powrotem do tego samego przedziału. Powiodło się to kilku zaledwie osobom. By taki pociąg dogonić, trzeba być geniuszem tenisa.