Ale to jest historia sprzed ponad 30 lat i kiedy w niedzielę w Londynie w korytarzu prowadzącym na kort pojawili się dwaj uśmiechnięci polscy debliści, przemknęło mi przez głowę, że może to dobra wróżba.
Po półtorej godziny nie mogłem uwierzyć, że aż tak dobra. Zresztą nawet Mariusz Fyrstenberg i Marcin Matkowski sprawiali na korcie wrażenie tęgo zaskoczonych. Pokonali parę nr 1 na świecie w prestiżowej imprezie i zrobili to w wielkim stylu, wytrzymując do końca presję, nie dając rywalom choćby jednej szansy na przełamanie serwisu. Fyrstenberg i Matkowski to znakomity debel, przecierający turniejowe szlaki od kilku sezonów i już po raz trzeci korzystający z szansy sprawdzenia się wśród najlepszych. Bilety do Londynu wyrwali z kasy ATP tuż przed jej zamknięciem, więc ogranie na wstępie głównych faworytów zdumiewa w dwójnasób.
Jeszcze bardziej zaskakuje styl, w jakim dołączył w tym sezonie do swoich kolegów, a chyba nawet ich po drodze wyprzedził, Łukasz Kubot. Najlepszy dziś polski tenisista, od tygodnia gracz pierwszej setki rankingu singlowego, jest w deblowej elicie jedyną postacią z wyraźnie zaakcentowanymi ambicjami także w grze pojedynczej. Kiedy rozmawialiśmy podczas szczecińskiego challengera, Kubot najbardziej się martwił, czy fizycznie da radę upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Wyniki uzyskane z Oliverem Marachem sugerowały, by dać spokój popisom indywidualnym. Z kolei instynkt podpowiadał, że teraz właśnie może być w singlu tak dobrze jak nigdy dotąd. Czas pokazał, że Kubot znalazł właściwą ścieżkę i połączył specjalności coraz rzadziej przez innych łączone.
Deblowe turnieje mistrzów, kiedyś dziecko niechciane, wróciły na łono tenisowej familii. Debliści grają dziś w tym samym miejscu i czasie co gwiazdorzy singla, i jesteśmy na tej scenie widoczni. "Houston, nie mamy problemu!". Czas na nową polską legendę. Może być ta z Londynu.
[ramka][link=http://blog.rp.pl/blog/2009/11/23/karol-stopa-na-wlasciwej-sciezce/]Skomentuj[/link][/ramka]