Pięciokrotny mistrz świata strongmenów w starciu z Sylvią, byłym wprawdzie, ale dwukrotnym mistrzem Ultimate Fighting Championships (UFC) z założenia był bez szans. Potężne mięśnie, serce do walki i talent showmena to za mało, by wygrać z zawodowcem w tym fachu, choć mającym chyba najlepsze lata za sobą.
Kilka tysięcy Polaków wokół stalowej klatki w której po raz pierwszy walczył Pudzianowski, wśród nich Marcin Gortat, koszykarz Orlando Magic najlepiej świadczyły o zainteresowaniu rodaków tym pojedynkiem. Wiara w sukces w najsilniejszego człowieka świata była równie wielka jak biceps, ale miał rację Sylvia mówiąc, że to będzie dla niego łatwa walka, bo Polak jest nowicjuszem.
Nie wiem na co liczył Pudzian, ale szanse na sukces miał niewielkie. Brakowało mu wszystkiego. Umiejętności bokserskich, zapaśniczych i tego co jest tak ważne w MMA (mieszane sztuki walki), czyli kondycji. Na to potrzeba lat, a on wierzył, że wystarczy kilka miesięcy, by dorównać najlepszym. Droga do kasy w tym przypadku okazała się bardziej śliska niż sądził.
W pierwszej rundzie Pudzianowski nie atakował. Miał inną taktykę. Cofnął się i próbował osłabić rywala niskimi kopnięciami, a przy pierwszej nadarzającej się okazji przejść do parteru. Ten jednak nie dał się zaskoczyć. Oparty o stalową siatkę skutecznie się bronił, a później to on był górą, gdy Pudzian znalazł się na macie.
Do końca drugiej rundy polski siłacz już nie dotrwał. Kilka prostych akcji bokserskich i uderzenia kolanem wystarczyły, by Pudzianowski stracił wiarę w zwycięstwo. Próbował jeszcze łapać za spodenki rywala za co sędzia zwrócił mu uwagę, a na koniec położył się na macie szukając jeszcze szansy w parterze, ale po kilku uderzeniach Sylvii bitych z góry poddał walkę.