Obserwatorzy są zgodni, że takiego Julio Cesara Chaveza Jr jeszcze nie widzieli. Było tak, jak zapowiadał jego nowy trener Freddie Roach, który zmienił jego styl i sprawił, że syn legendy meksykańskiego i światowego boksu walczy znacznie efektowniej. - Będzie dużo ciosów na korpus i w okolicę łuków brwiowych. To słabe punkty Irlandczyka - mówił Roach o taktyce na ten pojedynek.

Trener Chaveza pomylił się tylko w jednym. Twierdził, że Meksykanin wygra przez nokaut, nie docenił jednak odporności mieszkającego w Nowym Jorku Johna Duddyego.

- Mamy nową gwiazdę - powiedział po walce promotor Chaveza, Bob Arum. Ten były nowojorski adwokat chyba wie co mówi, promował przecież w swym życiu wiele prawdziwych gwiazd, chociażby Oscara De La Hoyę. Chavez przeważał od pierwszej do końca 12 rundy. Nie znokautował rywala tylko dlatego, że Duddy nie pierwszy raz zresztą okazał się prawdziwym twardzielem. Próbował ambitnie odpowiadać na ciosy Chaveza choć atuty były zdecydowanie po stronie przeciwnika. Po czwartej rundzie trener Irlandczyka i jego cutman chcieli go poddać, ale Duddy nie wyraził na to zgody i chciał bić się dalej. Ale to w jaki sposób dotrwał do końcowego gongu pozostanie jego tajemnicą. Sędziowie nie mieli jednak żadnych wątpliwości punktując jednogłośne zwycięstwo Chaveza (120-108, 116:112, 117:111), choć ten drugi werdykt jest wyraźnie zaniżony.

To nie był jedyny emocjonujący pojedynek w San Antonio. Po długiej, piętnastomiesięcznej przerwie wrócił na ring Marco Antonio Barrera, wielka legenda meksykańskiego boksu. Barrera, który ma na koncie 66 zwycięstw (43 przed czasem) i siedem porażek pewnie pokonał groźnego Brazylijczyka Adailtona De Jesusa (26 wygranych, 21 przed czasem, 5 porażek).

Meksykanin ma teraz ambitne plany. Chce stracić kilka kilogramów i wywalczyć mistrzostwo świata w wadze lekkiej. W jego przypadku byłby to tytuł w czwartej kategorii wagowej, a tego nie dokonał żaden meksykański pięściarz, nawet Julio Cesar Chavez Sr.