Zwraca się do niego: -  Szanowny panie prezesie, Grzesiu kochany. Nieszczęście spadło na Rzeczpospolitą. Naród się smuci i burzy, jeszcze ktoś pomyśli, że przegraliśmy, bo władza nieudolna. Franek już spisany na straty, ale dopóki pan, Grzesiu kochany, będzie prezesem PZPN, dopóty nastroje się nie poprawią. Czy daje to panu domyślenia?

-  Szanowny panie prezydencie, drogi Bronku  - odpowiedział prezes Lato.  - Łączę się z panem w bólu, bo kupę pieniędzy wywalił PZPN na przygotowania i summa summarum nici z tego wyszły.

I tu padła z usta prezydenta zawoalowana propozycja, tak aby gościa nie urazić: a może dymisja? Prezes pojął aluzję w lot.  - Nawet gdybym chciał, nie mogę. Zjazd mnie wybrał i tylko zjazd odwołać mnie może.  - Skoro tak  - odparł prezydent  - musimy z tym żyć.

W dalekiej Moskwie też łzy leją po przegranej, boleśniejszej niż nasza, bo nieoczekiwanej. W roku 2018 Rosja będzie miała mundial, a porażki źle wpływają na wizerunek. I tam prezydent Władimir Putin wezwał na Kreml prezesa federacji piłkarskiej Siergieja Fursenkę. To jest, delikatnie mówiąc, dość bogaty człowiek, udziałowiec Gazpromu. Stary znajomy Putina. Nie wiem, jak przebiegała rozmowa, ale wiem, czym się skończyła -  dymisją prezesa. Putin go namaścił i on go odwołał.

Trochę mi to przypomina ostatnie słowa Włodzimierza Majakowskiego przed  samobójstwem: Towarzysze, nie strzelajcie.