Czterech liderów w połowie turnieju wielkoszlemowego to obietnica dużych emocji do końca, tym bardziej, że niedaleko są kolejni świetni golfiści, wśród nich mistrz olimpijski z Rio Justin Rose (traci trzy uderzenia), a także sława golfa sprzed lat, Fred Couples, mistrz Masters z 1992 roku.
Wśród tych, którzy wciąż będą liczyć się w walce o zieloną marynarkę i inne honory są też trzej inni byli mistrzowie: Phil Mickelson (2004, 2006, 2010), Adam Scott (2013) i Jordan Spieth (2015). Jest jeszcze spora grupa golfistów tracąca do liderów do sześciu uderzeń (wśród nich Rory McIlroy, któremu zwycięstwo dałoby tzw. Wielki Szlem kariery – trzy pozostałe turnieje cyklu już wygrał), krótko mówiąc w tabeli jest tłok, tak bardzo lubiany przez kibiców.
Charley Hoffman, lider po pierwszej rundzie, w kolejnej miał wynik o 10 uderzeń gorszy (75), ale utrzymał miejsce wśród najlepszych, choć poznał, czym jest presja prowadzenia. – To jest specjalne uczucie grać jako lider. Skłamałbym mówiąc, że to nie jest wielka sprawa – mówił.
Specjalne uczucia widzów zdobył drugiego dnia 57-letni Fred Couples, grający w Masters od ponad ćwierć wieku, teraz jeden z najlepszych w cyklu dla seniorów: PGA Tour Champions. Runda 70 uderzeń, birdie na ostatnim dołku – zasługiwały na duże brawa. – Naprawdę znam to pole doskonale. Mój wiek na razie nie przeszkadza w grze ponieważ potrafię jeszcze zagrać daleko – mówił dojrzały mistrz. W turnieju pozostało jeszcze dwóch golfistów z jego pokolenia: 50-letni Steve Stricker i 58-letni Larry Mize.
Wielu młodszych nie dało rady. Cięcie stawki po dwóch rundach wykluczyło z gry w sobotę i niedzielę m. in. obrońcę tytułu Anglika Danny'ego Willetta. Zabrakło mu jednego uderzenia (miał łącznie 151 uderzeń, wynik 150 zapewniał pozostanie w turnieju), więc na pewno żałował fatalnego startu – w piątek na pierwszym dołku miał tzw. poczwórny bogey, czyli 4 uderzenia powyżej normy (par). Willett zostanie jednak do końca turnieju, gdyż ma obowiązek włożenia zielonej marynarki na ramiona nowego zwycięzcy.