Przed rozpoczęciem sezonu reprezentacyjnego można było się zastanawiać, jak zagrają Polacy. Nikola Grbić zrobił szeroki przegląd kadr, powołał kilku debiutantów, każdemu dał szansę zaprezentować się na parkiecie. Lato stoi pod znakiem mistrzostw Europy i kwalifikacji olimpijskich, więc teraz był najlepszy moment na sprawdzenie zaplecza.
Nic to jednak Polakom nie zaszkodziło. Selekcjoner sprawdził to, co chciał, a materiału szkoleniowego zebrał bardzo dużo, bo w kilku meczach jego zawodnicy grali po pięć setów. Co pocieszające, tie breaki rozstrzygali na swoją korzyść, więc do turnieju finałowego w trójmiejskiej ERGO Arenie przystąpili, mając na koncie 10 zwycięstw w 12 meczach fazy grupowej. Pokazali w nich nie tylko skuteczną, ale też dobrą siatkówkę, niezależnie od tego, w jakim składzie posłał ich na parkiet selekcjoner.
W turnieju finałowym dołożyli jeszcze dwa kolejne zwycięstwa. Dużo optymizmu w serca kibiców wlała zwłaszcza ćwierćfinałowa wygrana z Brazylią. Jeśli w starciu z takim rywalem nie traci się nawet seta, to znaczy, że można ograć każdego. W sobotę biało-czerwoni ograli jeszcze rewelację rozgrywek, drużynę Japonii i zapewnili sobie awans do finału. Tam czekali na nich Amerykanie.
Tego rywala można się obawiać, bo reprezentacja USA potrafi przygotować się do najważniejszych imprez, a im bliżej jest igrzysk olimpijskich, tym zwykle forma tej drużyny rośnie. Zawody w Paryżu odbędą się już w przyszłym roku, więc i Amerykanie są coraz mocniejsi. W fazie grupowej ograli Polaków 3:0, więc pewna doza niepewności przed rozpoczęciem meczu była uzasadniona. Na szczęście to spotkanie miało zupełnie inny przebieg.