Emocje były ogromne. Gdzie umieściłby pan mecz z Brazylijczykami na skali intensywności?
Na samym szczycie. Byłem po pierwszym secie bardzo zatroskany, ale nie ze względu na naszą grę, tylko niesamowity poziom, jaki prezentowali rywale. Atakowaliśmy z ledwie 40-procentową skutecznością przy niezłym przyjęciu - to się nie zdarza. Niesamowite, co robili Brazylijczycy: dotykali każdej piłki, bronili wszystko. Pomyślałem: „Wow! Jeśli utrzymają ten poziom, wygrają 3:0”.
Czytaj więcej
- Wszystko się we mnie gotuje i trudno to opanować - mówi Marcin Janusz. - Rywale byli jak bokser, ale zachowaliśmy czujność - dodaje Kamil Semeniuk. Polacy po wyczerpującym meczu pokonali Brazylijczyków i zagrają w niedzielnym finale mistrzostw świata.
To pana przestraszyło?
Widziałem ich język ciała, a to wiele mówi o pewności siebie. Wyglądali doskonale, na szczęście zmienił to drugi set, kiedy wywarliśmy presję serwisem. Czwarta partia potwierdziła to, o czym przekonał nas mecz z Amerykanami. Jeśli postawisz pod ścianą klasową drużynę, to ona odpowie swoją najlepszą możliwą siatkówką, aby przezwyciężyć trudności. Powiedziałem też moim zawodnikom przed meczem: „Nie wiem kiedy, ale Bruno Rezende wejdzie na boisko”. No i wszedł. To jeden z najlepszych rozgrywających w dziejach siatkówki. Zmienił układ kart na stole.