Brazylijczycy i Włosi to finaliści ubiegłorocznych igrzysk olimpijskich w Rio de Janeiro. Złoty medal zdobyli tam Canarinhos.
Polacy to jednak wciąż aktualni mistrzowie świata. Owszem, to było trzy lata temu, w reprezentacji nie gra już wielu znaczących zawodników z tamtego turnieju, ostatnio zmienił się też trener (Stephane'a Antigę zastąpił Ferdinando De Giorgi), ale szlachectwo zobowiązuje. Widać wzięli to sobie do serca, bo na razie nie ma na nich mocnych.
Wymarzony debiut
Debiut De Giorgiego w Lidze Światowej z naszym narodowym zespołem śmiało można nazwać wymarzonym. Polacy w pierwszym meczu przegrywali z Brazylią 1:2 w setach i mieli sporo problemów, kiedy ich włoski trener zdecydował się na radykalne zmiany. I okazało się, że bez Bartosza Kurka, Michała Kubiaka i Fabiana Drzyzgi można wygrać z mistrzami olimpijskimi. Oczywiście Brazylia prowadzona teraz przez Renana Dal Zotto nie grała w Pesaro w olimpijskim składzie, podobnie jak Włosi, ale to zrozumiałe. Chciała wygrać, była tego blisko, ale nie dała rady ambitnym i walczącym o każdą piłkę Polakom, przegrywając w tie-breaku.
Wzorcowo spisywali się debiutanci, bardzo dobrze zaczął 21-letni środkowy Bartłomiej Lemański (217 cm), później jeszcze lepiej kończył niewiele starszy przyjmujący Aleksander Śliwka. A De Giorgi pokazał, że nie boi się ryzyka i szybko podejmuje decyzje. A przecież może jeszcze liczyć na mierzącego 208 cm atakującego Macieja Muzaja i 19-letniego bardzo zdolnego środkowego Jakuba Kochanowskiego, kolejną nową twarz w tym zespole.
Świętych krów nie będzie
W meczu z Włochami Śliwka znów zastąpił Kurka, co oznacza, że w drużynie De Giorgiego nie będzie „świętych krów". Znakomicie spisywał się Lemański, który w niedalekiej przyszłości może być polskim Dmitrijem Muserskim, najsłynniejszym wieżowcem na tej pozycji.