Skra zrobiła to, czego należało się spodziewać (w Atenach było 3:0 dla Polaków), ale sukces nie przyszedł łatwo.
Publiczność w Łodzi gwizdała, bo trzeba było pomóc siatkarzom i trochę postraszyć Bjoerna Andrae i Libermana Agameza – dwóch najskuteczniejszych atakujących Panathinaikosu.
Tablica nie kłamała: 4:8, 6:10, początkowo nie było sposobu, żeby zatrzymać grecki, a właściwie niemiecko-kolumbijski atak. Przebudzenie przyszło na czas – w końcu pierwszego seta, przy stanie 19:20. Trener Skry Daniel Castellani postawił naprzeciwko Agameza Bartosza Kurka (2,06 m) i nagle okazało się, że można zablokować najsilniejszą rękę Panathinaikosu. Grecy stracili rozpęd, w kilka chwil przewaga polskiej drużyny zamieniła się w sześć punktów zysku i wygranego seta.
Remisy 10:10, potem 20:20 w drugim secie pokazywały, że nie ma co liczyć na załamanie gości, gdy Psarras nagle zaserwował asa i zrobiło się 22:21 dla Greków. Pomógł Agamez – posłał serwis w siatkę, zaatakował w antenkę.
W trzecim secie grecki zespół odzyskał skuteczność, ale w czwartym Antiga, Wlazły i spółka wzięli sobie do serca okrzyki trenera i zakończyli spotkanie.