Wcześniej Katarczycy wygrali z Brazylią (28:23) oraz z Chile (27:20). Zespoły z Ameryki Południowej nie były zbyt wymagającymi rywalami. Odpowiedź na pytanie ile warta jest drużyna gospodarzy, miał dać mecz ze Słowenią, która również odniosła dwa zwycięstwa. Katar wygrał 31:29 (18:15) i w pełni zasłużył na miano czarnego konia tego turnieju.
W jaki sposób drużyna, która ostatnie mistrzostwa świata (Hiszpania 2013) zakończyła na 20. miejscu, teraz bez większych problemów awansowała do najlepszej 16 rozgrywek? Rozczarują się ci, którzy wierzą, że efekty przyniósł wieloletni program szkolenia młodzieży. Przyczyna niespodziewanego sukcesu jest o wiele bardziej prozaiczna i typowo katarska - pieniądze.
Borja Vidal, Danijel Sarić czy Żarko Marković - to tylko niektórzy z reprezentantów Kataru na tych mistrzostwach. W drużynie narodowej znajduje się dziesięciu zawodników, których nazwiska brzmią równie arabsko. Szejkowie nie musieli ich długo przekonywać, że warto grać dla ich kraju. Wysunęli argumenty, które były bardzo przekonywające.
Zespół prowadzony przez Valero Riverę miał przed sobą jeden główny cel - uniknąć blamażu na turnieju rozgrywanym na swoim terenie. Zadanie wykonał wzorowo, a nawet posunął się krok dalej. Katar pokonał drużynę z Europy, co jeszcze dwa czy trzy lata temu wydawało się fantastyką. Naturalizacja doświadczonych piłkarzy z innych państw przyniosła oczekiwane efekty.
Ojcem zwycięstwa nad Słowenią był Rafael Capote. Urodzony na Kubie 37-letni Katarczyk zdobył aż 12 bramek. Gdyby nie jego znakomita gra w ataku, gospodarze turnieju zapewne nie cieszyliby się z awansu do kolejnej fazy. Obrona grała bardzo przeciętnie, bramkarze także nie zachwycili. Występujący na co dzień w Barcelonie Danijel Sarić nie obronił żadnego z ośmiu rzutów, a Goran Stojanović (były reprezentant Czarnogóry) miał 28 procent skuteczności.