– Sport jest piękny, prawda? Przecież nie było żadnych przesłanek, że wygramy. Ale serce i wiara... Ona przenosi góry – mówiła po poniedziałkowej wygranej z Węgierkami wzruszona Monika Stachowska. A Anna Wysokińska, bramkarka, jedna z bohaterek meczu, dodała: – Walczyłyśmy jak szalone. Ile dziewczyny zostawiły sił na parkiecie, tylko one wiedzą. Kocham je.
Zawodniczki, które udzielały pomeczowych wywiadów, czyniły to ze łzami w oczach. Tuż po syrenie końcowej padły sobie w ramiona, ze szczęścia roztańczyły się na środku parkietu. Ich entuzjazm był w pełni uzasadniony, plan minimum został osiągnięty, Polki dalej walczą o igrzyska w Rio de Janeiro.
Tej radości raczej trudno było się spodziewać, gdyż w pierwszej fazie turnieju reprezentacja Polski grała przeciętnie. W swojej grupie zajęła trzecie miejsce – za Holandią i Szwecją. Przegrała dwa z pięciu meczów, ale i w tych zwycięskich nie pokazała nadzwyczajnej formy. – Momentami grałyśmy zwykłą „padakę" – przyznawała szczerze Stachowska.
Niewiele przemawiało za naszą reprezentacją w starciu z Węgrami w 1/8 finału. Rywalki to ścisła światowa czołówka. W Danii miały walczyć o medal. Przed poniedziałkowym meczem Polki wygrały z Węgierkami tylko 10 z 77 spotkań. Ostatni raz – 18 lat temu. Duński trener Polek Kim Rasmussen przyznawał: – Nasze szanse nie są zbyt wielkie. Ale to kobieca piłka ręczna, nigdy nie wiesz, co się wydarzy.
No i się wydarzyło – i to w jakim stylu i momencie. Dramatyczne i dość nieoczekiwane zwycięstwo 24:23 oznacza, że Polki są już niemal pewne udziału w turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk (będą całkowicie pewne, jeśli zajmą w MŚ przynajmniej siódme miejsce, ósme da awans, tylko jeśli Norweżki nie zostaną mistrzyniami świata), a Rasmussen może być spokojny o posadę. Z kadrą pracuje już ponad pięć lat. – Zwycięstwo nad Węgrami to wielki powód do dumy – stwierdził Duńczyk.