Nasza reprezentacja już na otwarcie fazy zasadniczej grała o wszystko, bo dwa dni wcześniej poniosła klęskę w spotkaniu z Niemkami (17:33). Polki za kadencji Arne Senstada mierzyły się z Serbkami tylko raz - podczas poprzednich mistrzostw świata - i przegrały 21:25. Teraz powtórka praktycznie zamknęłaby im drogę do ćwierćfinału.
Zaczęło się od falstartu, bo rywalki prowadziły 4:0 oraz 8:4. Polki grały solidnie w obronie, zawodziła za to ofensywa. Brakowało skuteczności, nie było rzutów z drugiej linii, cierpieliśmy przy próbach szybkiego ataku. Wszystko, co pozytywne, zaczynało się i kończyło zazwyczaj na Karolinie Kochaniak-Sali. Trener Arne Senstad szukał rozwiązań, po kwadransie zaczęliśmy grać w ataku siedem na sześć - bez bramkarki. To nie przyniosło jednak skutku.
Czytaj więcej
Polskie piłkarki ręczne wracają do Herning, gdzie osiem lat temu awansowały do półfinału mundialu...
Polska -Serbia. Czy selekcjoner Arne Senstad zdaje egzamin
Wierzyliśmy, że Polki zagrają na tych mistrzostwach jak nigdy wcześniej i nawiążą do sukcesów sprzed blisko dekady. Senstad pracuje z kadrą od czterech lat i nadszedł czas, aby przy okazji najważniejszej imprezy sezonu - a może nawet czterolecia, skoro był ostatnią szansą, żeby przedłużyć olimpijskie nadzieje - powiedzieć mu: „Sprawdzam”.
Polki, zgodnie z planem, pokonały Iran (35:15) oraz Japonię (32:30). Kryzys przyszedł w poniedziałek, kiedy zderzyły się z niemieckim murem. Senstadem wyjaśniał, że zawiodła obrona i zabrakło gry zespołowej, która miała być siłą Polek. - Kolejny mecz pokaże, jaki mamy charakter - oznajmił selekcjoner. Kapitan Monika Kobylińska uczciwie przyznała zaś, że dwa dni przerwy, które dostała drużyna po tym spotkaniu, były bardzo potrzebne.