Kielczanie grali w dodatku we własnej hali i mogli liczyć na wsparcie fanów. Już na wiele minut przed rozpoczęciem spotkania trybuny wydawały się pełne, a mimo to ciągle wchodzili kolejni kibice. Nic dziwnego, że widzowie wypełniali przejścia między rzędami, a niektórzy, co bardziej zdesperowani, nawet siedzieli na barierkach, byle tylko być bliżej kibicowskiego młyna.
Kiedy na parkiet wchodzili piłkarze Orlen Wisły, trybuny gwizdały, krzyczały i trąbiły, bo zakazem wnoszenia trąbek nikt się specjalnie nie przejmował. Nikt, nawet na moment nie siadał na krzesełku, stał też prezes kieleckiego klubu Bertus Servaas. W trakcie meczu doping nawet na moment nie ustawał, słychać było śpiewy i walenie w bębny.
Równie gorąco było na parkiecie. Kielczanie od początku postawili na twardą a obronę, a gdy tylko jakiś zawodnik z Płocka zbliżył się do Tomasza Gębali lub Dylana Nahi, to za chwilę lądował na parkiecie. Jeśli gościom udało się minąć któregoś z rywali, to wyrastały przed nim ręce kieleckich obrońców, a w ostateczności sprawy w swoje ręce brał bramkarz Andreas Wolff, który popisał się kilkoma świetnymi interwencjami.
Czytaj więcej
Już po raz szósty kibice z Kielc mogą zaplanować wyjazd do Kolonii na finał Ligi Mistrzów piłki ręcznej.
Nic dziwnego, że piłkarze Orlen Wisły cierpieli w ataku i jeszcze w 16. minucie mieli na koncie ledwie cztery bramki. W tym momencie gospodarze byli wirtualnie mistrzami Polski, bo w ataku grali lepiej niż rywale. Alex Dujszebajew, Szymon Sićko czy Arkadiusz Moryto co chwila pokonywali Marcela Jastrzębskiego.