W pierwszym półfinale spotkali się dobrzy znajomi. Grali ze sobą o wejście do finału także na mistrzostwach świata dwa lata temu i wtedy 35:33 wygrali Duńczycy. Teraz też wydawali się faworytem. Stała za nimi historia, bo nie przegrali w mundialach już 26 meczów z rzędu. Dodatkowo mogli być bardziej wypoczęci od rywali. W ćwierćfinale łatwo poradzili sobie z Węgrami, podczas gdy Hiszpanie musieli rozegrać dodatkowe 20 minut dogrywki z Norwegią.
To wszystko jednak były tylko statystyki. Klasę trzeba było pokazać w trójmiejskiej ERGO Arenie. I Duńczycy tę klasę pokazali, a najbardziej ich bramkarz Niklas Landin. W pierwszej połowie niemal zamurował bramkę, broniąc ze skutecznością około 70 proc. Hiszpanie próbowali różnych rzutów w dolne i górne rogi bramki, ze skrzydła i z koła, ale rzadko potrafili się przebić. Pierwszą połowę przegrali 10:15.
Czytaj więcej
Po dwóch dogrywkach Hiszpanie jednym golem pokonali Norwegów. W innych spotkaniach aż tak wielkich emocji nie było.
Po przerwie emocje jeszcze wzrosły, a paznokcie z nerwów obgryzali raz jedni, raz drudzy kibice. Przez kilkanaście minut wydawało się, że role się odwrócą. To hiszpańska defensywa była twarda i skuteczna, zmuszając rywali do powolnego rozgrywania piłki, a do tego świetnie w bramce spisywał się Gonzalo Perez de Vargas. Z pięciu bramek Duńczykom został tuż przed końcem tylko jeden gol przewagi.
Kiedy hiszpańscy kibice zaczynali się cieszyć, historia znów się odwróciła. Najpierw karę dostał Yeregui Odriozola, a za chwilę jego koledzy popełnili błąd w ataku. Duńczycy mogli być spokojni? Nic z tych rzeczy. Sami stracili piłkę i dali sobie wbić łatwą bramkę.