Wtorek dla zawodników Patryka Rombla rozpoczął się bardzo nerwowo - od niespodziewanego wezwania na kolejne testy. Organizatorzy zagrozili, że jeśli Polacy się na nich stawią, nie zostaną dopuszczeni do meczu z Niemcami.
Wygląda na to, że sytuacja miała związek z wysypem pozytywnych wyników u naszych rywali. W poniedziałek wieczorem koronawirusa wykryto u pięciu graczy, a już we wtorek u następnych dwóch. W sumie z występu przeciw Polsce z powodu covidu wykluczonych zostało dziewięciu Niemców, m.in. bramkarz Łomży Vive Kielce Andreas Wolff.
Cała akcja ponownych testów odbyła się w skandalicznych warunkach. Niektórzy z naszych reprezentantów nie zdążyli zjeść śniadania, trzeba było odwołać trening i stanąć na mrozie przed budką, w której wykonywano badania.
Zamiast spokojnych przygotowań do meczu, którego stawką było pierwsze miejsce w grupie i awans do kolejnej fazy z punktami, było więc nerwowe oczekiwanie na wyniki. Wykryto jeden przypadek zakażenia - u Macieja Gębali. Niestety nie pomógł mu status ozdrowieńca i lider defensywy trafił na izolację. Jakby problemów było mało, już w trakcie meczu kontuzji doznał drugi z obrońców Bartłomiej Bis.
Niemcy takie straty w naszym zespole potrafili wykorzystać, choć trener Alfred Gislason miał do dyspozycji tylko 14 zawodników, w tym jednego bramkarza - doświadczonego Johannesa Bittera, powołanego awaryjnie i pamiętającego jeszcze zwycięski finał mistrzostw świata 2007 z Polską.