Tego chyba nikt się nie spodziewał: Polacy walczyli jak równy z równym z najbardziej utytułowaną drużyną XXI wieku. Na 30 sekund przed końcem był remis 27:27, ale niestety Igor Anic rzucił zwycięską bramkę dla Francji. A przecież w pierwszym meczu, po przeciętnej grze Polska przegrała 19:20 z Serbią, i w starciu z mistrzami olimpijskimi miało być jeszcze gorzej. Polacy ostatni raz wygrali z Francuzami 20 lat temu.
– Taka ilość błędów jak w meczu z Serbią nie przejdzie. Ale Francuzi to też ludzie i popełniają błędy – mówił przed drugim spotkaniem Michał Szyba. Złośliwi szeptali, że więcej nieporozumień niż w spotkaniu z Serbami, ciężko znaleźć nawet w „Komedii omyłek" Williama Szekspira. Ale wczoraj zawodnicy Michaela Bieglera zamknęli w Aarhus usta malkontentom. W pierwszej połowie Polakom nie brakowało animuszu, przez chwilę nawet prowadzili dwiema bramkami. Francuzi jednak szybko odrabiali straty i do szatni schodzili wygrywając 15:14.
W przerwie Biegler najwidoczniej nie szczędził ostrych słów swoim piłkarzom. Tuż po rozpoczęciu drugiej połowy Przemysław Krajewski zdobył dwie bramki z kontrataków. Być może wtedy polska reprezentacja poczuła się zbyt pewnie. Francuzi znów zaczęli kontrolować grę. W pewnym momencie rzucili cztery gole z rzędu. Ta strata okazała się zbyt duża. Chociaż nadzieja była do końca.
W końcówce meczu polscy kibice w hali w Aarhus błagalnym wzrokiem patrzyli na tablicę wyników Modlili się, by czas płynął wolniej, gdy piłkę rozgrywają Polacy, szybciej przy atakach Francuzów. Nie wyprosili zwycięstwa, wracali do domów zawiedzeni, ale i z nadzieją, bo Polska wciąż jest w grze.
Drużyna Bieglera znów przegrała różnicą jednej bramki, ale był to inny zespół niż z Serbią, chociaż zdarzały się i proste błędy, które zaważyły o końcowym wyniku. Wreszcie z dobrej strony pokazali się młodzi piłkarze. Jakub Łucak rzucał na bramkę rywali sześć razy, trafił pięć. Piotr Chrapkowki zdobył cztery gole. Jest nadzieja, że bardziej doświadczeni reprezentanci Polski doczekają się następców.