Korespondencja z Dauhy
Kluczowy moment nastąpił dwie minuty przed końcem meczu, gdy prowadziliśmy dwiema bramkami. Rywal dostał rzut karny, a Robert Orzechowski musiał dołączyć do ukaranego dwiema minutami Kamila Syprzaka. Oznaczało to, że niemal do samego końca spotkania Polacy będą musieli we czterech bronić się przeciwko sześciu Argentyńczykom. Jeden z najlepszych na parkiecie – Diego Simonet – wiedział doskonale, że jeśli trafi, Albicelestes ten mecz będą mogli jednak wygrać. Ale to my mamy Sławomira Szmala, który fantastycznie wybił rzut rywala nad poprzeczkę. Kilkanaście chwil wcześniej Szmal popisał się inną kosmiczną interwencją: niemalże na linii środkowej – w stylu Manuela Neuera z piłkarskiej reprezentacji Niemiec – wybił piłkę rywalowi i tym samym nie dopuścił do kontry.
Polacy przed meczem z Argentyną sami postawili się pod ścianą. Mało kto tak naprawdę zakładał porażkę w pierwszym spotkaniu turnieju z Niemcami. Naszą siłą miała być przede wszystkim olbrzymia przewaga psychologiczna. Przecież zachodnich sąsiadów z mistrzostw w Katarze wyeliminowaliśmy w czerwcowym dwumeczu. I gdyby nie decyzja Międzynarodowej Federacji o przyznaniu Niemcom dzikiej karty, rywali w ogóle nad Zatoką Perską nie powinno być. Okazało się jednak, że pewność siebie i psychologiczny handicap poszły w zapomnienie, gdy zawodnicy obu drużyn pojawili się na boisku. Przegrana z Niemcami oznaczała, że z Argentyną nie mogło być żadnej mowy o wpadce. Kapitan reprezentacji Szmal dzień przed meczem zapewniał, że nikogo w kadrze nie trzeba mobilizować. Raczej należałoby studzić rozgrzane głowy.
I tak też Polacy zaczęli. Z wielką werwą, ochotą do gry i zaciekłością. Gdy tylko ucichła ostatnia nuta Mazurka Dąbrowskiego, Bartosz Jurecki wydał z siebie okrzyk godny wojownika. Pierwszy kwadrans nie zapowiadał męczarni. Polacy starali się być szybcy i ruchliwi, wychodziły nam kontry, bardzo dobrze grał Przemysław Krajewski – skrzydłowy, który w meczu z Niemcami nie zdobył żadnej bramki, a w niedzielę wieczorem rozgrywał chyba najlepsze swoje spotkanie w kadrze. W pewnym momencie Polacy prowadzili już trzema bramkami i wydawało się, że za chwilę zaczną odjeżdżać rywalom.
I wtedy wszystko się posypało. Przez 6 minut zawodnicy Michaela Bieglera nie byli w stanie oddać skutecznego rzutu. Popełniali błędy albo fantastycznie bronił bramkarz Argentyny – Matias Schulz. W ostatnich 10 minutach pierwszej połowy Polacy zdobyli zaledwie jedną bramkę i schodzili na przerwę, przegrywając 11:12.