Burza przeszła bokiem, ale prawdopodobnie tylko do wtorku. Wtedy bowiem drużyna Klafuricia zagra w Trnawie rewanż z mistrzem Słowacji – Spartakiem. Legioniści muszą odrobić stratę dwóch bramek. Jeśli mecz ligowy w Kielcach miał wlać w serca kibiców optymizm przed wyjazdem do Trnawy, to misja udała się połowicznie.
Legia pokonała Koronę 2:1, ale na tym kończą się pozytywne informacje. Choć Klafurić porzucił ustawienie z trójką obrońców, po tym jak był za nie niemiłosiernie krytykowany, na przerwę Legia schodziła, przegrywając 0:1. Bramkę zdobył Ivan Jukić. Chorwacki pomocnik pięknie uderzył z półobrotu, piłka otarła się jeszcze o Mateusza Żyrę i zmyliła Arkadiusza Malarza. Wtedy wydawało się, że Klafurić może nie dotrwać nawet do wtorku. Legia grała wolno, schematycznie, bez pomysłu i bez iskry.
Chorwacki szkoleniowiec wystawił najlepszego zawodnika poprzedniego sezonu, czyli pozyskanego z Wisły Kraków Carlitosa, jako jedynego wysuniętego napastnika. Zrobił tak po raz kolejny, jakby nie widział jego meczów w barwach Wisły, z których ewidentnie wynikało, że Carlitos najlepiej się czuje, gdy ma miejsce, gdy może się rozpędzić, gdy gra twarzą do bramki. Chorwacki szkoleniowiec mistrza Polski jednak kazał mu walczyć niemal wręcz i przepychać się ze środkowymi obrońcami Korony.
W przerwie zrozumiał jednak, że w ten sposób sabotuje działania własnego zespołu. Carlitos został więc przesunięty na bok, boisko opuścił bezproduktywny w grze atakiem pozycyjnym skrzydłowy Konrad Michalak, a jako środkowy napastnik pojawił się Jose Kante.
Koło ratunkowe rzucił Legii Krzysztof Mączyński – to jego piękny strzał z dystansu doprowadził do remisu. 10 minut później decydującą bramkę zdobył głową Kante. Legia jednak nie zepchnęła Korony do głębokiej defensywy, trudno nie odnieść wrażenia, że to bardziej gospodarze przegrali, niż goście w spektakularny sposób wygrali.