Rz: W niedzielę zakończyły się w Ghanie mistrzostwa Afryki. Reprezentację Senegalu wymieniano wśród faworytów, a nie wyszła nawet z grupy. Jak się czuje w takiej sytuacji trener, który ją do takiego występu przygotował?
Henryk Kasperczak: Czuję niesmak i dyskomfort, ponieważ zwykłem firmować coś, co dobrze się kojarzy. W tym wypadku nie mogę tego zrobić. Zawodnicy zagrali zupełnie inaczej, niż można się było spodziewać. Znacznie poniżej swoich możliwości, bez serca.
Pamiętam fragmenty pierwszego meczu, z Tunezją, w którym najpierw Senegal stracił bramkę, potem strzelił dwie, zmarnował kilka bardzo dobrych okazji, a w końcówce dał sobie wbić gola, który nie powinien paść, i stracił punkt. Pomyślałem sobie, co pan musiał czuć na ławce, widząc nonszalancję piłkarzy.
To nie o to chodzi. Rozumiem, że takie sytuacje się zdarzają. Bramki zdobywa się i traci w różnych okolicznościach, raz ma się szczęście, innym razem nie. To wszystko można jeszcze zrozumieć. Kiedy jednak patrzyłem, jak moi piłkarze zachowują się w drugim meczu, z Angolą, zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Dobrzy zawodnicy popełniali błędy, jakich normalnie nie robią. Przegraliśmy 1:3, a ponieważ był to mecz w praktyce decydujący o awansie, uznałem, że moja praca z nieodpowiedzialnymi piłkarzami nie ma sensu. I dlatego od razu podałem się do dymisji. Jeśli tylko ja mam brać odpowiedzialność, to dziękuję.
A wie pan, skąd wzięły się te błędy? Może zbyt pochopnie podjął pan decyzję o rezygnacji. Nawet najlepsi czasami nie trafiają w piłkę, kiedy trzeba.