Trudno było uwierzyć Maciejowi Skorży, kiedy po zwycięstwie nad Barceloną mówił, że dla jego drużyny równie trudny będzie ligowy mecz z Cracovią.Derby Krakowa trudne są tylko ze względu na presję, jaka im towarzyszy. To mecz o półroczne panowanie w mieście, o chodzenie z podniesioną głową. Trudno jednak zapomnieć o tym, że Cracovia pokonała Wisłę w lidze po raz ostatni 13 lat temu, a był to mecz zaledwie drugoligowy.
Wczoraj faworyt też był jeden, bo Wisła jako jedyna drużyna wygrała wszystkie trzy mecze ligowe i samodzielnie prowadziła w tabeli. Cracovia po nadspodziewanie dobrym poprzednim sezonie, w obecnym zawodziła.
Stwierdzić, że wczoraj zasłużyła na trzy punkty byłoby trochę niesprawiedliwie, ale sposób gry piłkarzy Stefana Majewskiego był inny niż w poprzednich meczach. Pełni ambicji, wiary we własne umiejętności i chęci zwycięstwa długimi fragmentami pokazywali przeciwnikom, jak gra się w piłkę. Pierwsi strzelili gola, korzystali z tego, że Wisła przez 45 minut drzemała. Wygrać się jednak nie udało, a obrona remisu kosztowała dużo sił. Gola dla Wisły strzelił powołany na mecze eliminacji mistrzostw świata Rafał Boguski.
Franciszek Smuda przekonywał, że porażka Lecha Poznań na własnym stadionie w pierwszym meczu sezonu z Bełchatowem była tylko wypadkiem przy pracy. Wszyscy uwierzyli w jego słowa dopiero wtedy, gdy Lech w kolejnych meczach pokazał, że jest pierwszą od lat drużyną, która nie boi się ataku pozycyjnego.
Niedzielny występ tej drużyny w Gdyni powinien jednak schłodzić głowy wszystkich tych, którzy zaledwie po kilku meczach widzieli już Lecha w mistrzowskiej koronie. W Gdyni wygrała Arka – prowadzona przez byłego trenera poznaniaków Czesława Michniewicza, do tego po dwóch golach Zbigniewa Zakrzewskiego, którego z Lecha całkiem niedawno sprzedano. Zakrzewskiemu w atakowaniu bramki rywali pomagali zresztą dwaj inni byli zawodnicy klubu z Poznania – Damian Nawrocik i Marcin Wachowicz.