Środowy mecz okazał się wydarzeniem niezbyt potrzebnym. Jagiellonia po 14 latach znów zdobyła wprawdzie Superpuchar Polski - to czwarte trofeum w dziejach klubu, obok Pucharu Polski (2010) i mistrzostwa kraju (2024) - ale organizatorzy wcisnęli spotkanie w bardzo gęsty kalendarz białostockiej drużyny, a trofeum zawodnicy Adriana Siemieńca odebrali na oczach kilkuset widzów.
Frekwencja podczas spotkania (10 935) była najniższą w dziejach PGE Narodowego. Wcześniej równie skromnie było tylko przy okazji otwarcia stadionu, gdy Legia Warszawa w 2012 roku zmierzyła się z Sevillą (16 000). Mecze kadry oraz finały Pucharu Polski gromadzą znacznie więcej kibiców i bywa, że największy polski stadion wypełnia się wówczas niemal do ostatniego miejsca.
Adrian Siemieniec: Superpuchar Polski dla kibiców
Mecz o niezbyt prestiżowe trofeum organizowany w środę wieczorem, z biletami za 80 i 100 zł, nie wzbudził zainteresowania bezstronnych fanów, których na trybunach pojawiło się niewielu. Szczelnie swój sektor wypełnili Wiślacy i, dzięki ich dopingowi, zespół z Krakowa mógł się poczuć tak, jakby rywalizował przy Reymonta. Spotkanie zbojkotowali za to kibice Jagiellonii.
- Chcemy trofeum zadedykować także im. Nie wspierali nas ze stadionu, ale wspierali, zachowując spokój. Na pewno już na nas czekają, żeby choć chwilę poświętować razem zdobycie trofeum - mówił podczas konferencji prasowej trener Siemieniec. - Doping było słychać, więc nie ma powodu, żeby narzekać - dodawał piłkarz Jagiellonii i były zawodnik Wisły, Jesus Imaz.