Najlepszy był początek. Wystarczyły cztery minuty, żeby Piotr Zieliński odebrał piłkę przed polem karnym i odegrał do Sebastiana Szymańskiego. Pomocnik, dla którego kolejni selekcjonerzy przez lata nie umieli znaleźć odpowiedniego miejsca na boisku, strzałem przy słupku dał Polakom prowadzenie. Lista ostrzeżeń złożona z frazesów o zawsze groźnych rywalach, którzy futbolowe braki nadrabiają determinacją, błyskawicznie straciła znaczenie.
To mógł być dla Michała Probierza oraz reprezentacji Polski początek pięknej przyjaźni. Liczyliśmy, że nasi piłkarze pójdą za ciosem, żeby wymazać z pamięci kibiców epokę meczów smutnych. Skład był obietnicą drużyny nienasyconej, ale przez większość meczu po boisku w czerwonych koszulkach biegały raczej tłuste koty.
Polacy oddali piłkę. To gospodarz zaczęli budować ataki i atakować pressingiem, a jeszcze przed przerwą debiutant Patryk Peda po dośrodkowaniu z rzutu rożnego wybijał piłkę sprzed linii bramkowej. Groźnie w polu karnym Mathiasa Lamhauge'a bywało rzadko. Najwięcej wiatru - choć wciąż niewiele - robili pod jego bramką grający za plecami Arkadiusza Milika Zieliński oraz Szymański. Liderów ofensywy z lewego skrzydła wspierał Przemysław Frankowski.