Drużyna prowadzona przez Santosa miała się zrehabilitować za porażkę z Czechami w Pradze (1:3) i zacząć uwodzenie kibiców, którzy szczelnie wypełnili trybuny Stadionu Narodowego, choć mecz odbył się w najchłodniejszym dniu marca, a gorąca kawa po kwadransie na trybunie robiła się zimna. Kadrowicze nie umieli jednak rozgrzać fanów. Zamiast flirtu fani dostali zwycięstwo serwowane na zimno.
Temperatura, jeśli rosła, to jedynie o kilka stopni. Polacy - w przeciwieństwie do meczu sprzed kilku dni - nie dali się zepchnąć rywalom na liny, to oni mieli inicjatywę: utrzymywali się przy piłce, konsekwentnie budowali kolejne ataki. Kierowała nimi jednak ostrożność, którą łatwo pomylić z cierpliwością. Postawili na futbol precyzyjny, bo bali się ryzyka. Byli rozważni, ale nie romantyczni.
Kim jest Karol Świderski
Wydawało się, że pierwsza połowa będzie czasem do zapomnienia, aż nadeszła 41. minuta. Piłka po rzucie wolnym spała pod nogi Jakuba Kamińskiego, który trafił w słupek. Na dobitkę czekał już jednak człowiek, który w polu karnym stoi prawie zawsze tam, gdzie powinien. Karol Świderski trafił z bliska potwierdzając, że jest w kadrze człowiekiem od zadań specjalnych - przy zapotrzebowaniu na ważne gole właściwie niezawodnym.
Czytaj więcej
Pierwsza refleksja jest banalna: dobrze, że wygrali. Po blamażu w Pradze musieli, nie tylko żeby zdobyć punkty, ale i odbudować zaufanie. Punkty są, z zaufaniem gorzej. Ale drobny postęp był widoczny.
26-latek odbiera profity za rzetelną pracę. Grał w Jagiellonii Białystok, PAOK-u Saloniki, aż wreszcie trafił do Charlotte. Nikt nigdy nie łączył go z czołowymi klubami kontynentu, transfer do amerykańskiej MLS za 4,5 mln euro przeszedł trochę bez echa. Jako jeden z nielicznych kadrowiczów nie odmawia wywiadów pomeczowych, ale żyje poza zasięgiem tabloidów. Ożenił się ze szkolą miłością. Chyba kocha go też piłka - w 20 meczach kadry, strzelił 9 goli.