Pierwsze spotkanie za kadencji Fernando Santosa posłało reprezentację na deski. Polacy zaspali w Pradze i Czesi już po trzech minutach obijali ich, jak boksera leżącego na linach. W tej sytuacji trudno mówić o jakiejkolwiek taktyce czy planie.
Obejrzeliśmy zespół funkcjonujący w trybie mundialowym. Więcej niż gry w piłkę było futbolu z epoki kamienia łupanego – prostych środków, strachu przed błędem, destrukcyjnej ostrożności. Nad drużyną unosił się duch Czesława Michniewicza i Grzegorza Krychowiaka, który przed turniejem w Katarze przekonywał: – Nie oczekujcie od nas, że będziemy grać pięknie.
Czytaj więcej
- Mecz z Czechami nie zmieniło mojej wizji gry, choć nie udało jej się wdrożyć w praktyce. Nie wo...
Santos przyznał po meczu, że musi porozmawiać z podopiecznymi o futbolu i popracować nad ich mentalnością. – Kiedy tracisz dwie bramki, to musisz skonfrontować się z meczem, a nie grać tak, jakby nic się nie wydarzyło – wyjaśniał. On szukał zmian i rozwiązań, na wynik nie reagowali za to niektórzy piłkarze. Wojciech Szczęsny po trzecim golu musiał dźwigać z boiska zastygłego Jakuba Kiwiora.
Tęskniąc za weteranami
Reprezentacja nie odzyskała w Pradze zaufania kibiców, które naruszył mundial w Katarze, gdzie kadrowicze zabijali piłkę, zamiast w nią grać, a później pożarli się o nagrody od premiera. Teraz przepraszali przed i po meczu – najpierw za postawę wobec „afery premiowej”, a później za zachowanie na boisku. Nie potrafili już skupić się na futbolu.