„Zachowajcie spokój i się obudźcie" – apeluje na okładce niedzielnego wydania kataloński „Sport". Piłkarze Barcelony nie wygrali trzech ostatnich meczów i z 8 punktów przewagi nad Atletico oraz 12 nad Realem zostały już odpowiednio 3 i 4 pkt. – To dobra okazja, by pokazać, że jesteśmy najlepsi – przekonuje trener Luis Enrique.
Madryckie gazety się cieszą, że „liga odżyła", ale prawda jest taka, że na sześć kolejek przed końcem sezonu to wciąż Barcelona jest w uprzywilejowanej sytuacji: ma teoretycznie najłatwiejszy kalendarz i lepszy bilans spotkań z Atletico i Realem. W San Sebastian, dokąd pojechała w miniony weekend, nie potrafi zwyciężyć od 2007 roku. W sobotę przegrywała już po pięciu minutach i golu 18-letniego Mikela Oyarzabala. Potem było klasyczne bicie głową w mur i popis młodego argentyńskiego bramkarza Geronimo Rulliego.
Real postraszył Wolfsburg przed rewanżem w Lidze Mistrzów. Jeśli we wtorek będzie odrabiał straty z takim zapałem, jak zagrał w meczu z Eibar (4:0, wynik ustalony już do przerwy), awans do półfinału będzie formalnością.
Zinedine Zidane dał odpocząć gwiazdom, wolne dostali m.in. Gareth Bale, Keylor Navas i Luka Modrić. Ale na boisku nie zabrakło Cristiano Ronaldo. Portugalczyk trafił raz, ale to wystarczyło, by został pierwszym piłkarzem z czołowych europejskich lig, który w sześciu kolejnych sezonach strzelił co najmniej 30 goli.
W Anglii każdy tydzień oswaja kibiców z myślą, że mistrzem nie będzie nikt z wielkiej czwórki, tylko Leicester. Po wyjazdowym zwycięstwie nad Sunderlandem (2:0) do tytułu zostało zaledwie pięć kroków. Za wcześnie na chłodzenie szampanów, ale burmistrz miasta obiecał już, że kilka ulic zmieni nazwy na cześć bohaterów.