9 grudnia, mecz kończący fazę grupową Ligi Europy. Michał Karbownik, o którym jeszcze rok temu można było przeczytać, że znalazł się w orbicie zainteresowań Barcelony i Realu, siedzi na ławce rezerwowych Olympiakosu Pireus i ogląda porażkę kolegów z Royalem Antwerpia.
Kiedy poprzedniej zimy, tuż po debiucie w reprezentacji i przed 20. urodzinami, opuszczał Legię, wielu ekspertów ostrzegało, że wyjeżdża za wcześnie. Choć nie trafił do żadnego z wielkich klubów, tylko do przeciętniaka Premier League, szybko się przekonał, jaka przepaść dzieli futbol polski od angielskiego.
Do Brighton poleciał razem z Jakubem Moderem, odpadał więc problem z aklimatyzacją. Pomocnik Lecha pobił transferowy rekord naszej ligi (11 mln euro), Karbownik kosztował dwukrotnie mniej, ale i tak znalazł się w czołówce najdrożej sprzedanych piłkarzy. Jego atutem miała być wszechstronność – trenerzy zwykli cenić zawodników, którzy odnajdują się na różnych pozycjach. W Anglii Karbownik zanotował jednak ledwie dwa występy w krajowych pucharach i latem został wypożyczony do Grecji. Początkowo grał, ale później wypadł ze składu, następnie doznał urazu kostki i od września nie wyszedł na boisko.
Czytaj więcej
Tottenham odpadł z Ligi Konferencji Europy, po tym jak UEFA przyznała walkower Rennes za odwołany w związku z ogniskiem zakażeń koronawirusem SARS-CoV-2 w londyńskim klubie.
Jego historia zaczyna przypominać losy Bartosza Kapustki, który po udanym Euro 2016 i pochwałach Gary’ego Linekera skoczył na głęboką wodę i utonął w Leicester. Nie wystąpił ani razu w Premier League, nie poradził sobie także w Niemczech (Freiburg) i wylądował w drugiej lidze belgijskiej (Leuven). Po poważnej kontuzji wrócił do Polski i dopóki w pechowych okolicznościach nie zerwał ponownie więzadeł w kolanie, był jedną z gwiazd Ekstraklasy. Nie brak opinii, że gdyby mógł grać, Legia nie wpadłaby w takie tarapaty i walczyłaby o kolejny tytuł, a przynajmniej o europejskie puchary.