Czołówkę tabeli testowały drużyny z Łodzi. ŁKS przyjechał do Warszawy, by sprawdzić w jak wielkim kryzysie na początku roku znajduje się Legia i chociaż przegrał, dowiódł, że piłkarze Jana Urbana to na razie tylko dziesięć koszulek i Takesure Chinyama. Piłkarz z Zimbabwe w drugiej połowie strzelił jedenastą i dwunastą bramkę w sezonie i dał Legii trzy punkty, jednak było to możliwe głównie dzięki głupocie Roberta Szczota.Zawodnik gości strzelając na bramkę po gwizdku, a właściwie trzech, dostał drugą żółtą kartkę i osłabił swój zespół na blisko godzinę. Tłumaczenie się tym, że nie słyszał przerywającego grę sędziego Jarosława Żyry, było tak absurdalne, jak ciągle trwający milczący protest kibiców na Łazienkowskiej. Szczota czeka gorący tydzień. Kibice takiej bezmyślności zapewne szybko nie puszczą mu w niepamięć, a kierownictwo klubu wyciągnie konsekwencje z udziału w bójce w jednym z łódzkich kasyn w poprzednim tygodniu.
Gdy Szczot opuszczał boisko, ŁKS prowadził jeszcze po golu Marcina Adamskiego. Obrońca, którego latem ubiegłego roku Wojciech Stawowy ściągał do Arki Gdynia z Erzgebirge Aue tylko po to, by stwierdzić, że ma fatalną koordynację ruchową i do futbolu się nie nadaje, był jednym z najlepszych na boisku. W ostatniej minucie mógł zapewnić gościom remis, jednak Żyro nie chciał odgwizdać rzutu karnego, po tym, jak w poza polem bramkowym Jan Mucha utorował sobie drogę do piłki kolanem, powalając Adamskiego na ziemię.
Nie zachwyciła także Wisła Kraków, której dyspozycję sprawdzał Widzew. Piłkarze Macieja Skorży bilans w tym sezonie na własnym boisku ciągle mają imponujący, bo 9 zwycięstw, przy 27 strzelonych i tylko 3 straconych golach robi wrażenie, jednak w sobotę nie pokazali tego, z czego słynęli jeszcze jesienią. Paweł Brożek strzelił jedynego gola, który pozwolił mu wejść na szczyt klasyfikacji strzelców, ale jego koledzy grali ospale, często bez pomysłu, a o tym że fizyczne przygotowanie do rundy niekoniecznie było perfekcyjne, potwierdzały pojedynki Wojciecha Łobodzińskiego z Tomaszem Lisowskim. Młody kadrowicz z Widzewa tak błyskawicznie nadrabiał kilkumetrowe straty do rywala, jak dystans dzielący go jeszcze kilka miesięcy temu od kadry Leo Beenhakkera na mistrzostwa Europy.
Źle dzieje się w Bełchatowie, który chociaż gra dużo lepiej niż większość ligowców, znowu przegrał. Drużyna Oresta Lenczyka stwarza mnóstwo sytuacji, których jednak nie ma komu wykorzystać, jednocześnie grając niefrasobliwie w obronie. Porażka na własnym boisku aż 0:4 z Groclinem była najdotkliwszą na własnym boisku w historii występów w ekstraklasie. Zwycięski Groclin drużyną z Grodziska Wielkopolskiego będzie jeszcze tylko przez 11 meczów. W autobusie jadącym do Bełchatowa prezes Zbigniew Drzymała poinformował zawodników, że w poniedziałek zostanie podpisana umowa, na mocy której stanie się współwłaścicielem Śląska Wrocław. Dotychczasowe obiekty służyć mają jedynie, jako baza treningowa, jednak wyniki osiągnięte w tym sezonie przez drużynę Jacka Zielińskiego mają wielkie znaczenie.
Śląsk, nawet jeśli wywalczyłby awans do pierwszej ligi samodzielnie, najprawdopodobniej grać będzie na licencji zlikwidowanego Groclinu, by móc walczyć w europejskich pucharach. Aby tak się stało, drużyna z Wielkopolski musi do końca rundy prezentować tak dobrze jak w dwóch tegorocznych meczach. 1:0 z Legią w ubiegłym tygodniu nie było przypadkowe, bo forma w jakiej znajdują się Adrian Sikora (dwa gole z czego jeden może zostać uznany najładniejszym w rundzie) czy Radosław Majewski pozwala na podjęcie walki nawet o wicemistrzostwo.Jedną bramkę dla Groclinu w Bełchatowie strzelił także Piotr Świerczewski, który pod opiekę trenera Jacka Zielińskiego z Grodziska trafił w przerwie zimowej po kłótni z trenerem Jackiem Zielińskim z Korony. Klub z Kielc w sobotę sensacyjnie przegrał z Odrą w Wodzisławiu i pozostaje bez zwycięstwa już od pięciu kolejek. Krzysztof Klicki zakładał, że drużyna włączy się do walki o wysokie cele, tymczasem Koronie, tak jak chyba i Lechowi, który w piątek bezbramkowo zremisował z Zagłębiem Lubin, do gonienia Wisły i Legii nie starcza pary. Dwójka liderów spokojnie ucieka, chociaż bez większego poklasku.